czwartek, 22 października 2015

Od Vincenta do Alice

Zmrużyłem oczy, zaciskając usta tam mocno, iż przybrały wygląd wąskiej linii. Patrzyłem na Alice wzrokiem, którym karci się nieposłuszne szczenię. Wadera nie zareagowała na to specjalnie, nadal unosząc się honorem. Równie pewnym wzrokiem lustrowała mnie.
-W żadnym razie się nad tobą nie lituję. – odparłem głosem tubalnym, by doskonale wiedziała jak bardzo tą sytuacją jestem niezadowolony. – To, że prosiłem cię o spoczynek w jaskini wskazuje o mojej trosce. Doskonale wiesz co się dzieje z twoją łapą. A fakt, iż chciałem upolować jakieś jedzenie mówi o dobroduszności i trochę chytrości, bo ja też chciałem zjeść. Nie chcę cię uziemi, Alice, tylko dbam o swoich towarzyszy. Nie zakazuje ci biegać, skakać, balować. Chciałbym tylko, abyś przez ten czas, gdy wyzdrowiejesz siedziała spokojnie w przyjaznym sobie miejscu i pozwoliła sobie pomóc.
Przez moment dostrzegłem jak pochyliła łebek, opuściwszy wcześniej napuszony ogon. Lecz myśl sukcesu szybko została rozmyta nagłym ożywieniem ze strony wilczycy, która oświadczyła:
-Jestem pewna, że sama bym sobie poradziła. Widzisz? – wskazała martwego jelenia. – Jestem łowcą! Polowanie mam we krwi!
-Nie twierdzę, że byś sobie nie poradziła. – rzekłem łagodnie, próbując nie naruszyć jej wysokiej samooceny. Mimo bardzo kobiecej natury Alice potrafiła pokazać jaka jest ważna. – Jednak podczas wyprawy zdarzyć się mógł niebezpieczny incydent. Skrzydła nie zawsze się obronią. A gdyby zaatakował, przykładowo taki gryf? Stałaby ci się krzywda.
Kolejne dumne machnięcie ogonem.
-A gdzie tam!
Pokazywała, że nie wolno jej lekceważyć, choć doskonale widziałem jak ciężko waderze utrzymać ciężar ciała na trzech łapach, jednocześnie trzymając ranną kończynę nad ziemią. Miała drobną figurę, jednak nie odzyskała pełni sił, co skutkowało ryzykiem upadku. Dyskretnie trzepotała skrzydłami, próbujący zachować pion. Przewróciłem oczami, ująwszy przyjaciółkę delikatną poświatą Psychokinezy. Ledwie uniosłem ją nad ziemię, już zaczęła narzekać:
-Litujesz się!
-O jojku, jojku. – mruczałem, przyglądając się jej niedoli. – Ty ubiłaś jelenia za mnie. Nie doceniłaś moich sił. Wykonałaś moją pracę, bo twierdziłaś, że zrobisz to lepiej.
-Chciałam pokazać, że nie jest słabsza od siebie! – tłumaczyła obrażona. – I chciałam ci pomóc.
-Litujesz się! – rzuciłem oskarżycielsko, przedrzeźniając Alice.
-O jojku, jojku. – powtórzyła za mną.
Odstawiłem waderę na ziemię, ostrożnie, by nie uszkodzić kończyny bardziej. W głowie miałem zalecenia medyka oraz prośbę, bym pilnował żółtej wilczycy. Gdyby tą scenę zobaczyła Esmeralda, to dostałbym w skórę. Dała wyraźne polecenie, którego powinienem się słuchać, którego powinniśmy razem z Alice słuchać.
-Przepychanki słowne do niczego nie prowadzą. – stwierdziłem w końcu. – Zjedzmy już tego jelenia.
-Dobrze! – była wyraźnie zadowolona.
-Ale w twojej jaskini. – narzuciłem warunek. – Siedzimy tam, dopóki nie wydobrzejesz.
-Yhym…
Chwyciłem jelenia w aurę Psychokinezy, po czym wzleciałem kilka metrów nad ziemię. Alice przegryzła wargę, machnąwszy skrzydłami i zaraz unosiła się koło mnie. Spoglądała na mnie triumfalnie, kierując się w stronę jaskini. Podążyłem tuż za nią, ciągnąc za sobą zdobycz. Cały czas bacznie lustrowałem stan wadery.
<<Alice? Ty uparta, ty! >;|>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT