Zmrużyłem oczy, zaciskając usta tam mocno, iż przybrały wygląd wąskiej
linii. Patrzyłem na Alice wzrokiem, którym karci się nieposłuszne
szczenię. Wadera nie zareagowała na to specjalnie, nadal unosząc się
honorem. Równie pewnym wzrokiem lustrowała mnie.
-W żadnym razie się nad tobą nie lituję. – odparłem głosem tubalnym, by
doskonale wiedziała jak bardzo tą sytuacją jestem niezadowolony. – To,
że prosiłem cię o spoczynek w jaskini wskazuje o mojej trosce. Doskonale
wiesz co się dzieje z twoją łapą. A fakt, iż chciałem upolować jakieś
jedzenie mówi o dobroduszności i trochę chytrości, bo ja też chciałem
zjeść. Nie chcę cię uziemi, Alice, tylko dbam o swoich towarzyszy. Nie
zakazuje ci biegać, skakać, balować. Chciałbym tylko, abyś przez ten
czas, gdy wyzdrowiejesz siedziała spokojnie w przyjaznym sobie miejscu i
pozwoliła sobie pomóc.
Przez moment dostrzegłem jak pochyliła łebek, opuściwszy wcześniej
napuszony ogon. Lecz myśl sukcesu szybko została rozmyta nagłym
ożywieniem ze strony wilczycy, która oświadczyła:
-Jestem pewna, że sama bym sobie poradziła. Widzisz? – wskazała martwego jelenia. – Jestem łowcą! Polowanie mam we krwi!
-Nie twierdzę, że byś sobie nie poradziła. – rzekłem łagodnie, próbując
nie naruszyć jej wysokiej samooceny. Mimo bardzo kobiecej natury Alice
potrafiła pokazać jaka jest ważna. – Jednak podczas wyprawy zdarzyć się
mógł niebezpieczny incydent. Skrzydła nie zawsze się obronią. A gdyby
zaatakował, przykładowo taki gryf? Stałaby ci się krzywda.
Kolejne dumne machnięcie ogonem.
-A gdzie tam!
Pokazywała, że nie wolno jej lekceważyć, choć doskonale widziałem jak
ciężko waderze utrzymać ciężar ciała na trzech łapach, jednocześnie
trzymając ranną kończynę nad ziemią. Miała drobną figurę, jednak nie
odzyskała pełni sił, co skutkowało ryzykiem upadku. Dyskretnie
trzepotała skrzydłami, próbujący zachować pion. Przewróciłem oczami,
ująwszy przyjaciółkę delikatną poświatą Psychokinezy. Ledwie uniosłem ją
nad ziemię, już zaczęła narzekać:
-Litujesz się!
-O jojku, jojku. – mruczałem, przyglądając się jej niedoli. – Ty ubiłaś
jelenia za mnie. Nie doceniłaś moich sił. Wykonałaś moją pracę, bo
twierdziłaś, że zrobisz to lepiej.
-Chciałam pokazać, że nie jest słabsza od siebie! – tłumaczyła obrażona. – I chciałam ci pomóc.
-Litujesz się! – rzuciłem oskarżycielsko, przedrzeźniając Alice.
-O jojku, jojku. – powtórzyła za mną.
Odstawiłem waderę na ziemię, ostrożnie, by nie uszkodzić kończyny
bardziej. W głowie miałem zalecenia medyka oraz prośbę, bym pilnował
żółtej wilczycy. Gdyby tą scenę zobaczyła Esmeralda, to dostałbym w
skórę. Dała wyraźne polecenie, którego powinienem się słuchać, którego
powinniśmy razem z Alice słuchać.
-Przepychanki słowne do niczego nie prowadzą. – stwierdziłem w końcu. – Zjedzmy już tego jelenia.
-Dobrze! – była wyraźnie zadowolona.
-Ale w twojej jaskini. – narzuciłem warunek. – Siedzimy tam, dopóki nie wydobrzejesz.
-Yhym…
Chwyciłem jelenia w aurę Psychokinezy, po czym wzleciałem kilka metrów
nad ziemię. Alice przegryzła wargę, machnąwszy skrzydłami i zaraz
unosiła się koło mnie. Spoglądała na mnie triumfalnie, kierując się w
stronę jaskini. Podążyłem tuż za nią, ciągnąc za sobą zdobycz. Cały czas
bacznie lustrowałem stan wadery.
<<Alice? Ty uparta, ty! >;|>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz