- Nie za bardzo - odparłam, ciesząc się
powiewami powietrza na moim pysku.
Basior spojrzał na mnie, po czym zrobił
fikołka. Ja uniosłam się trochę wyżej, aby pod samymi chmurami przewrócić się
na plecy i tak płynąć w powietrzu. Wyciągnęłam przed siebie łapę, aby dotknąć
puchatej powierzchni chmur. Kiedy to zrobiłam, moją łapę zmroził ten nagły
spadek temperatury. Szybko cofnęłam łapę. Nagle wleciał nade mnie Vincent,
klepnął mnie łapą w nos i powiedział:
- Gonisz.
- Chyba śnisz! - zawołałam i przetoczyłam
się w powietrzu, aby już po chwili dorwać umykającego basiora, który po
głębokim wdechu, odpowiedział:
- Jest to całkiem prawdopodobne.
- Głupi jesteś - zaśmiałam się, trącając
go w bok.
Odfrunęłam od niego płynnym, spokojnym
ruchem. Gdzie miałam się śpieszyć? Pospać jeszcze zdążę, a każda chwila
spędzona z Vinem jest wspaniała. Lecieliśmy jeszcze krótką chwilę, a potem
usłyszałam głos basiora:
- To tutaj, lądujemy.
Wzięłam ostatniego susa, a potem zaczęłam
powoli opadać w dół. Dotknęłam ziemi po kolei wszystkimi łapami. Spojrzałam na
szarego samca. On także stał już na ziemi - a raczej szedł w kierunku małej
skalnej szczeliny pomiędzy dwoma kamieniami. Ruszyłam za nim, zaciekawiona. Basior
przecisnął się przez drobny otwór. Rozejrzałam się pospiesznie, aby po chwili
zrobić to samo. Moim oczom ukazał się piękny widok: spore źródełko otoczone z
gładkimi, płaskimi kamieniami i żwirem skrywało w sobie jasnoniebieską,
świecącą wodę. Blask księżyca padał akurat na sadzawkę. Podeszłam powoli do
wody i dotknęłam jej łapą. Jakaś dziwna siła wstąpiła w moją kończynę, a po
chwili to uczucie rozprzestrzeniło się po całym ciele powodując rozkoszne
ciepło. Chciałam odwrócić łeb, aby zobaczyć co robi Vin, ale zanim zdążyłam to
zrobić, basior wepchnął mnie do wody, po czym sam do niej wskoczył. Głośny
plusk spowodowany naszymi skokami poniósł się echem w ciszy nocnej. Roześmiałam
się, kiedy basior zaczął się kręcić wokół własnej osi, aby zobaczyć co
przykleiło mu się do ogona. Zatrzymałam go i zdjęłam mu z ogona glon, który sam
wskoczył do wody. Niesamowite...
- Wiesz, że podobno Ramza ukryła na dnie
tego źródła jakiś skarb? - spytał szeptem Vincent.
- Czemu mówisz szeptem? - odparłam
pytaniem na pytanie.
Uśmiechnął się szeroko i odparł:
- Żeby nie obudzić drzew.
Odwzajemniłam uśmiech. Wbiłam spojrzenie
w wodę. Vincent chyba wyczuł co zamierzałam zrobić, ponieważ mnie uprzedził,
mówiąc:
- Ty tego nie rób. Ja się zanurzę. Jeśli
jest zbyt głęboko, to odpuścimy. Poczekaj.
Wziął bardzo głęboki oddech, zamknął oczy
i dał nurka pod wodę. Dokładnie w tym momencie rozległ się ogłuszający huk.
Jakaś wielka kula energii unosząca się w powietrzu eksplodowała światłem w
tysiącu kolorach. Zakryłam szybko oczy, żeby nie oślepnąć. Po chwili dotarł do
mnie czyjś łagodny głos:
- Otwórz oczy.
Usłuchałam tego polecenia, choć nawet nie
wiedziałam kto je wydał. Moim ślepiom ukazały się trzy barwne, piękne wadery.
Jedna z nich była wysoka, biało-granatowa. Jej ogon pokrywały ciemne pasy, a
spod granatowej grzywki patrzyły zadziornie niebieskie oczy. Obok niej stała
czarna wadera o niezwykle długich uszach. Obie miały bardzo podobne oczy.
Trzecia z nich, średniego wzrostu, posiadała różowo-białą sierść. Na głowie i
ogonie miała zawiązane różowe kokardy. Zamrugałam szybko kilka razy i po chwili
dotarło do mnie, że wszystkie trzy samice promieniują niesamowitym światłem. Jeszcze
kilka sekund wystarczyło, abym zgięła przed nimi łapy i zastygła w ukłonie
przed trzema boginiami.
- Powstań - odezwała się jedna z nich.
Wyprostowałam się i spojrzałam z pokorą
na trzy nieziemskie samice. Ta różowa to była Yajirushi - bogini miłości. Biało-granatowa,
Unmei, była córką mojej czarnej patronki, Myalo. Zdziwiłam się - przecież
boginie nie pojawiają się ot tak w środku nocy, aby po prostu pogadać z jakimś
ziemskim tworem. Spojrzałam pospiesznie na powierzchnię wody; Vin nadal się nie
wynurzył. Po chwili dotarł do mnie cichy głos Unmei:
- Nie martw się o niego. Wynurzy się,
kiedy znikniemy, nie czyniąc sobie żadnej krzywdy.
Szeptała, ale jej głos rozchodził się
dookoła jak najgłośniejszy krzyk. Myalo pokiwała głową, popierając słowa swojej
córki.
- Wybaczcie mi, panie - powiedziałam
drżącym z zachwytu głosem. - Ale co panie tu robią?
Boginie spojrzały po sobie. Odezwała się
Yajirushi:
- Przyszłyśmy ci poradzić.
- W jakiej sprawie? - postawiłam uszy.
Zaraz pożałowałam pytania. Co jeśli mój
ton był zbyt ciekawy i boginie nie zechcą ze mną rozmawiać? Na szczęście moje
przypuszczenia okazały się mylne, albowiem Myalo kontynuowała:
- Znak koło twojego oka zostanie zmazany.
Twoja przysięga zamieni się w nędzny proch, albowiem zbyt wielkie siły istnieją
na tym świecie.
- Otrzymasz nowy wygląd. Nie martw się,
wszyscy będą Cię rozpoznawać, ponieważ taka nasza wola - dokończyła Unmei. -
Owszem, najpierw będziesz musiała powiedzieć, że to ty, ale wszyscy ci wtedy
uwierzą.
Zanim zdążyłam się odezwać, trzy boginie
zamknęły oczy i wyszeptały razem jakieś słowa. A potem Unmei otworzyła oczy;
były całkowicie białe, świecące. Takie słowa wydobyły się z jej pyska:
- Daję ci złote, mądre oczy. Bez źrenic,
które tylko szpecą tęczówki.
Poczułam piekący ból w oczach. Po chwili
obraz zamienił się w złote pasy, a przed oczami płynęła mi rzeka po brzegi
wypełniona płynnym złotem. Teraz narządy wzroku bolały mnie okropnie; padłam na
przednie łapy i zacisnęłam powieki, skomląc wyraźnie. Teraz odezwała się Myalo,
która również otworzyła świecące oczy:
- Ode mnie otrzymujesz futro kawowe,
miękkie i puszyste niczym kawowa pianka, którą ludzie spijają podczas
śniadania.
Moje futro zajęło się żywym ogniem. Nie
sądzę, aby tak bolało to gdybym była naprawdę podpalona, ale ból jednak był.
Okropny. Tam, gdzie płomienie lizały sierść, tam zamieniała się ona na beżowy
kolor. Aż w końcu przemówiła Yajirushi, której oczy nie były wyjątkiem i także
świeciły:
- Podaruję ci dwa pióra, które wepnę za
twoje ucho. Będą one wyrastać ze skóry, dlatego nigdy ich nie zgubisz.
Kiedy bogini wypowiedziała ostatnie
słowo, poczułam jak za moim prawym uchem coś wyrasta. A potem wszystkie trzy
boginie wzięły głębokie oddechy i powiedziały równo, a ich potrójny głos
potoczył się dookoła:
- Tak będziesz wyglądać już na zawsze,
Mavis. Śluby złamane, więc możesz czynić co tylko chcesz. Żegnaj.
To mówiąc, trzy postacie rozpłynęły się w
powietrzu, a ja zostałam sama. Ból we wszystkich częściach ciała ustąpił. Niepewnie
wstałam na cztery łapy. Chwiejnym krokiem podeszłam do wody, aby ujrzeć swoje
odbicie. Zobaczyłam waderę o kawowym umaszczeniu, która spoglądała na mnie
złotymi oczami bez źrenic. Cofnęłam się szybko. Więc tak teraz wyglądam?
Dobrze... ale... dlaczego boginie to zrobiły? I co to miało znaczyć; śluby
złamane? Podeszłam jeszcze raz do wody i zwróciłam szczególną uwagę na moje
nowe oczy. Obok jednego z nich nie widniał żaden czarny znak. A zatem... moje
śluby dotyczące pozostania dziewicą zostały zniszczone? Mogę mieć rodzinę?
Ucieszyłam się strasznie, ale zaraz sposępniałam. Dlaczego boginie postanowiły
to zrobić? Nachyliłam się nad 'lustrem' i zaczęłam się sobie przyglądać. Mój
wzrok przyciągnęły blizny i pióra. Długo tak siedziałam w milczeniu, patrząc
smętnie w swoje odbicie. Po chwili jednak zniekształciło się ono, a z wody
wyskoczył Vincent. Otrzepał się szybko i rozejrzał się. Kiedy mnie dostrzegł,
uniósł brew.
- Kim jesteś? I gdzie jest Mavis? -
spytał. Przez krótką chwilę milczałam. A potem
odparłam cicho:
- To ja jestem Mavis, Vin. To nadal ja. A
raczej... nowa ja - uśmiechnęłam się delikatnie, widząc jego zaskoczenie.
Przypomniało mi się co mówiła Unmei; że każdy mnie pozna, jeśli mu powiem kim
jestem. Jej słowa się sprawdziły, ponieważ po chwili Vincent odpowiedział:
- Wow, wyglądasz... nieźle - uśmiechnął
się.
- Dzięki - westchnęłam. Dobra. Dosyć tego
tematu. - Co tam słychać na dnie?
- Hm? - Vin chyba niezbyt mnie słuchał,
ponieważ teraz lustrował mnie wzrokiem od góry do dołu. - A! W porządku. Ale
nic tam nie ma. Albo nie jestem w stanie nic znaleźć.
- Nie szkodzi - odparłam z promiennym
uśmiechem. - Co teraz robimy?
W odpowiedzi na moje pytanie rozległ się
grzmot. Zaraz potem niebo przecięła błyskawica, a z nieba lunął deszcz, jakby
chmury nagle rozpięto zamkiem ekspresowym. Przemokliśmy natychmiast. Kichnęłam
i powiedziałam:
- Chodź, trzeba się schować.
Kiedy się odwróciłam, Vin nagle złapał
mnie za łapę.
- Po co? - spytał z uśmiechem. - Deszcze
jest wspaniały. Chodź!
Przyciągnął mnie do siebie, a potem
zaczął tańczyć. Wygłupiał się niesamowicie, skacząc i robiąc dziwne taneczne
ruchy. Śmiałam się. Śmiałam się z tego głupka, którego przecież tak lubiłam.
Lubiłam... a może jednak nie? Czy to na pewno była tylko przyjaźń? Z jego
strony na pewno... ale ja nie wiedziałam co mam o tym myśleć.
<Vin? Mysz i konic xd Wątek miłosny
się zaczął z braku lepszych pomysłów :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz