sobota, 17 października 2015

Od Mavis CD Vincent

- Nie za bardzo - odparłam, ciesząc się powiewami powietrza na moim pysku.
Basior spojrzał na mnie, po czym zrobił fikołka. Ja uniosłam się trochę wyżej, aby pod samymi chmurami przewrócić się na plecy i tak płynąć w powietrzu. Wyciągnęłam przed siebie łapę, aby dotknąć puchatej powierzchni chmur. Kiedy to zrobiłam, moją łapę zmroził ten nagły spadek temperatury. Szybko cofnęłam łapę. Nagle wleciał nade mnie Vincent, klepnął mnie łapą w nos i powiedział:
- Gonisz.
- Chyba śnisz! - zawołałam i przetoczyłam się w powietrzu, aby już po chwili dorwać umykającego basiora, który po głębokim wdechu, odpowiedział:
- Jest to całkiem prawdopodobne.
- Głupi jesteś - zaśmiałam się, trącając go w bok.
Odfrunęłam od niego płynnym, spokojnym ruchem. Gdzie miałam się śpieszyć? Pospać jeszcze zdążę, a każda chwila spędzona z Vinem jest wspaniała. Lecieliśmy jeszcze krótką chwilę, a potem usłyszałam głos basiora:
- To tutaj, lądujemy.
Wzięłam ostatniego susa, a potem zaczęłam powoli opadać w dół. Dotknęłam ziemi po kolei wszystkimi łapami. Spojrzałam na szarego samca. On także stał już na ziemi - a raczej szedł w kierunku małej skalnej szczeliny pomiędzy dwoma kamieniami. Ruszyłam za nim, zaciekawiona. Basior przecisnął się przez drobny otwór. Rozejrzałam się pospiesznie, aby po chwili zrobić to samo. Moim oczom ukazał się piękny widok: spore źródełko otoczone z gładkimi, płaskimi kamieniami i żwirem skrywało w sobie jasnoniebieską, świecącą wodę. Blask księżyca padał akurat na sadzawkę. Podeszłam powoli do wody i dotknęłam jej łapą. Jakaś dziwna siła wstąpiła w moją kończynę, a po chwili to uczucie rozprzestrzeniło się po całym ciele powodując rozkoszne ciepło. Chciałam odwrócić łeb, aby zobaczyć co robi Vin, ale zanim zdążyłam to zrobić, basior wepchnął mnie do wody, po czym sam do niej wskoczył. Głośny plusk spowodowany naszymi skokami poniósł się echem w ciszy nocnej. Roześmiałam się, kiedy basior zaczął się kręcić wokół własnej osi, aby zobaczyć co przykleiło mu się do ogona. Zatrzymałam go i zdjęłam mu z ogona glon, który sam wskoczył do wody. Niesamowite...
- Wiesz, że podobno Ramza ukryła na dnie tego źródła jakiś skarb? - spytał szeptem Vincent.
- Czemu mówisz szeptem? - odparłam pytaniem na pytanie.
Uśmiechnął się szeroko i odparł:
- Żeby nie obudzić drzew.
Odwzajemniłam uśmiech. Wbiłam spojrzenie w wodę. Vincent chyba wyczuł co zamierzałam zrobić, ponieważ mnie uprzedził, mówiąc:
- Ty tego nie rób. Ja się zanurzę. Jeśli jest zbyt głęboko, to odpuścimy. Poczekaj.
Wziął bardzo głęboki oddech, zamknął oczy i dał nurka pod wodę. Dokładnie w tym momencie rozległ się ogłuszający huk. Jakaś wielka kula energii unosząca się w powietrzu eksplodowała światłem w tysiącu kolorach. Zakryłam szybko oczy, żeby nie oślepnąć. Po chwili dotarł do mnie czyjś łagodny głos:
- Otwórz oczy.
Usłuchałam tego polecenia, choć nawet nie wiedziałam kto je wydał. Moim ślepiom ukazały się trzy barwne, piękne wadery. Jedna z nich była wysoka, biało-granatowa. Jej ogon pokrywały ciemne pasy, a spod granatowej grzywki patrzyły zadziornie niebieskie oczy. Obok niej stała czarna wadera o niezwykle długich uszach. Obie miały bardzo podobne oczy. Trzecia z nich, średniego wzrostu, posiadała różowo-białą sierść. Na głowie i ogonie miała zawiązane różowe kokardy. Zamrugałam szybko kilka razy i po chwili dotarło do mnie, że wszystkie trzy samice promieniują niesamowitym światłem. Jeszcze kilka sekund wystarczyło, abym zgięła przed nimi łapy i zastygła w ukłonie przed trzema boginiami.  
- Powstań - odezwała się jedna z nich.
Wyprostowałam się i spojrzałam z pokorą na trzy nieziemskie samice. Ta różowa to była Yajirushi - bogini miłości. Biało-granatowa, Unmei, była córką mojej czarnej patronki, Myalo. Zdziwiłam się - przecież boginie nie pojawiają się ot tak w środku nocy, aby po prostu pogadać z jakimś ziemskim tworem. Spojrzałam pospiesznie na powierzchnię wody; Vin nadal się nie wynurzył. Po chwili dotarł do mnie cichy głos Unmei:
- Nie martw się o niego. Wynurzy się, kiedy znikniemy, nie czyniąc sobie żadnej krzywdy.
Szeptała, ale jej głos rozchodził się dookoła jak najgłośniejszy krzyk. Myalo pokiwała głową, popierając słowa swojej córki.
- Wybaczcie mi, panie - powiedziałam drżącym z zachwytu głosem. - Ale co panie tu robią?
Boginie spojrzały po sobie. Odezwała się Yajirushi:
- Przyszłyśmy ci poradzić.
- W jakiej sprawie? - postawiłam uszy.
Zaraz pożałowałam pytania. Co jeśli mój ton był zbyt ciekawy i boginie nie zechcą ze mną rozmawiać? Na szczęście moje przypuszczenia okazały się mylne, albowiem Myalo kontynuowała:
- Znak koło twojego oka zostanie zmazany. Twoja przysięga zamieni się w nędzny proch, albowiem zbyt wielkie siły istnieją na tym świecie.
- Otrzymasz nowy wygląd. Nie martw się, wszyscy będą Cię rozpoznawać, ponieważ taka nasza wola - dokończyła Unmei. - Owszem, najpierw będziesz musiała powiedzieć, że to ty, ale wszyscy ci wtedy uwierzą. 
Zanim zdążyłam się odezwać, trzy boginie zamknęły oczy i wyszeptały razem jakieś słowa. A potem Unmei otworzyła oczy; były całkowicie białe, świecące. Takie słowa wydobyły się z jej pyska:
- Daję ci złote, mądre oczy. Bez źrenic, które tylko szpecą tęczówki.
Poczułam piekący ból w oczach. Po chwili obraz zamienił się w złote pasy, a przed oczami płynęła mi rzeka po brzegi wypełniona płynnym złotem. Teraz narządy wzroku bolały mnie okropnie; padłam na przednie łapy i zacisnęłam powieki, skomląc wyraźnie. Teraz odezwała się Myalo, która również otworzyła świecące oczy:
- Ode mnie otrzymujesz futro kawowe, miękkie i puszyste niczym kawowa pianka, którą ludzie spijają podczas śniadania.
Moje futro zajęło się żywym ogniem. Nie sądzę, aby tak bolało to gdybym była naprawdę podpalona, ale ból jednak był. Okropny. Tam, gdzie płomienie lizały sierść, tam zamieniała się ona na beżowy kolor. Aż w końcu przemówiła Yajirushi, której oczy nie były wyjątkiem i także świeciły:
- Podaruję ci dwa pióra, które wepnę za twoje ucho. Będą one wyrastać ze skóry, dlatego nigdy ich nie zgubisz.
Kiedy bogini wypowiedziała ostatnie słowo, poczułam jak za moim prawym uchem coś wyrasta. A potem wszystkie trzy boginie wzięły głębokie oddechy i powiedziały równo, a ich potrójny głos potoczył się dookoła: 
- Tak będziesz wyglądać już na zawsze, Mavis. Śluby złamane, więc możesz czynić co tylko chcesz. Żegnaj.
 To mówiąc, trzy postacie rozpłynęły się w powietrzu, a ja zostałam sama. Ból we wszystkich częściach ciała ustąpił. Niepewnie wstałam na cztery łapy. Chwiejnym krokiem podeszłam do wody, aby ujrzeć swoje odbicie. Zobaczyłam waderę o kawowym umaszczeniu, która spoglądała na mnie złotymi oczami bez źrenic. Cofnęłam się szybko. Więc tak teraz wyglądam? Dobrze... ale... dlaczego boginie to zrobiły? I co to miało znaczyć; śluby złamane? Podeszłam jeszcze raz do wody i zwróciłam szczególną uwagę na moje nowe oczy. Obok jednego z nich nie widniał żaden czarny znak. A zatem... moje śluby dotyczące pozostania dziewicą zostały zniszczone? Mogę mieć rodzinę? Ucieszyłam się strasznie, ale zaraz sposępniałam. Dlaczego boginie postanowiły to zrobić? Nachyliłam się nad 'lustrem' i zaczęłam się sobie przyglądać. Mój wzrok przyciągnęły blizny i pióra. Długo tak siedziałam w milczeniu, patrząc smętnie w swoje odbicie. Po chwili jednak zniekształciło się ono, a z wody wyskoczył Vincent. Otrzepał się szybko i rozejrzał się. Kiedy mnie dostrzegł, uniósł brew.
- Kim jesteś? I gdzie jest Mavis? - spytał. Przez krótką chwilę milczałam. A potem odparłam cicho: 
- To ja jestem Mavis, Vin. To nadal ja. A raczej... nowa ja - uśmiechnęłam się delikatnie, widząc jego zaskoczenie. 
Przypomniało mi się co mówiła Unmei; że każdy mnie pozna, jeśli mu powiem kim jestem. Jej słowa się sprawdziły, ponieważ po chwili Vincent odpowiedział: 
- Wow, wyglądasz... nieźle - uśmiechnął się.
- Dzięki - westchnęłam. Dobra. Dosyć tego tematu. - Co tam słychać na dnie?
- Hm? - Vin chyba niezbyt mnie słuchał, ponieważ teraz lustrował mnie wzrokiem od góry do dołu. - A! W porządku. Ale nic tam nie ma. Albo nie jestem w stanie nic znaleźć.
- Nie szkodzi - odparłam z promiennym uśmiechem. - Co teraz robimy?
W odpowiedzi na moje pytanie rozległ się grzmot. Zaraz potem niebo przecięła błyskawica, a z nieba lunął deszcz, jakby chmury nagle rozpięto zamkiem ekspresowym. Przemokliśmy natychmiast. Kichnęłam i powiedziałam:
- Chodź, trzeba się schować.
Kiedy się odwróciłam, Vin nagle złapał mnie za łapę.
- Po co? - spytał z uśmiechem. - Deszcze jest wspaniały. Chodź!
Przyciągnął mnie do siebie, a potem zaczął tańczyć. Wygłupiał się niesamowicie, skacząc i robiąc dziwne taneczne ruchy. Śmiałam się. Śmiałam się z tego głupka, którego przecież tak lubiłam. Lubiłam... a może jednak nie? Czy to na pewno była tylko przyjaźń? Z jego strony na pewno... ale ja nie wiedziałam co mam o tym myśleć.
<Vin? Mysz i konic xd Wątek miłosny się zaczął z braku lepszych pomysłów :3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT