Czaiłem się w zaroślach, bacznie obserwując sporego zająca. Zwierzątko
skubało młode łodyżki kwiatów. Jego uszy kręciły się we wszystkie
strony, co chwila podnosił łebek, znów go opuszczał, by objąć teren
wzrokiem, po czym znów zanurzył nos w trawie. Nie dostrzegł mnie. Byłem
nieruchomy, mój oddech ledwie słyszalny. Czekałem na odpowiedni moment.
Szarak pokicał kawałek nieświadomie zmniejszając dzielący nas dystans.
Napiąłem łapy, niczym sprężyny i skoczyłem na zwierze. Nim stworzonko
zorientowało się w sytuacji, me kły zacisnęły się na karku zająca,
pozbawiając go życia. Stałem chwilę nad martwym szarakiem, wciąż
trzymając zęby w jego ciele. Powoli podniosłem wiotkie truchło
zwierzęcia i udałem się w głąb lasu.
Zatrzymałem się przy jednym z większych jezior. Drzewa przerzedzały się w
tym miejscu, tak, więc nic nie przeszkadzało srebrzystemu światłu
księżyca w oświetlaniu nieruchomej tafli. Miliony gwiazd przeglądały się
w krystalicznie czystym jeziorze, nadając mu wręcz magiczny wygląd.
Powoli zbliżyłem się do brzegu akwenu, kładąc ciało zająca na granicy
ziemi i wody. Powierzchnia jeziora zafalowała, dotknięta przez delikatne
łapki szaraka. Ułożyłem się na brzuchu, trzymając zdobycz pomiędzy
przednimi kończynami, koniuszki pazurów zanurzając w wodzie. Patrzyłem
się na taflę, na nieskończenie wiele gwiazd, odbijających swój wizerunek
na jeziorze.
-Unmei – przemówiłem szeptem, tak, aby usłyszała mnie tylko bogini. –
Ty, kierująca życiem, szczęściem, pechem, losem i przeznaczeniem, niczym
gwiazda, która zna nasze winy, sekrety, przyszłość, proszę przyjmij mą
ofiarę. Dziękuję ci za nową szansę, za wszelkie sukcesy i nowy start w
nowej rodzinie. Dziękuję, że pokierowałaś mnie tu, że pokazałaś mi
Watahę Gwiazd Porannych, która teraz jest moim domem. Nie mam ci za złe
krzywd, które napotkałem w czasie swojej wędrówki. Przepraszam za
wszystkie przekleństwa, którymi obrzucałem twą osobę, gdy w mym życiu
się nie układało. Wybacz mi te błędy i przyjmij tego zająca, jako dar
ode mnie. – zacząłem oficjalnie, zaraz jednak rozluźniłem się. – Swoją
drogą, dziękuję, że obdarzyłaś mnie szczęściem, z którego pomocą mogłem
go upolować.
Wstałem, patrzyłem jeszcze przez chwilę na ciało zająca, po czym
ruszyłem z powrotem do swojej jaskini. Jednak w chwili, gdy miałem
stopić się z mrokiem lasu, delikatny wiatr musnął mnie w ucho, choć
dzisiejsza noc była bezwietrzna. Odwróciłem się w stronę jeziora. Zając
zniknął, a tafla wody falowała, poruszana niewyczuwalnym wiatrem.
Uśmiechnąłem się pod nosem, ruszając w dalszą drogę, lecz przed moim
nosem przeleciał owad. Odskoczyłem gwałtownie, dostrzegłszy, iż był to
motyl. Piękny osobnik, którego nie mogłem przypisać do żadnego z znanych
mi gatunków. Miał on wielkie skrzydła, około 40 cm rozpiętości. Były
oszałamiające. Świeciły w mroku nocy, przynajmniej takie sprawiały
wrażenie. Widniały w barwie głębokiego fioletu, a towarzyszące tej
tonacji jasne, turkusowe pasy, choć nieliczne zdawały się jednak
dominować. Gdzieniegdzie dostrzegłem szarawe plamki, niby srebrem
zroszone skrzydła. Tułów motyla był futrzany, a włoski te miały barwę
lodowca. Duże, ciekawskie oczka owada odznaczały się alabastrem.
Uśmiechnąłem się szeroko. Motylek zatrzepotały skrzydełkami, wznosząc
się w nocne niebo, by po chwili rozpłynąć się na wietrze, a wielobarwna
mgiełka powoli popłynęła wprost w wnętrze Bryzia-Motylka.
-Wszystkiego najlepszego, Unmei. – szepnąłem.
Odpowiedzią był kojący wiatr, szumiący od strony jeziora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz