środa, 15 lipca 2015

Od Vincenta - Wszystkiego najlepszego, Umnei

Czaiłem się w zaroślach, bacznie obserwując sporego zająca. Zwierzątko skubało młode łodyżki kwiatów. Jego uszy kręciły się we wszystkie strony, co chwila podnosił łebek, znów go opuszczał, by objąć teren wzrokiem, po czym znów zanurzył nos w trawie. Nie dostrzegł mnie. Byłem nieruchomy, mój oddech ledwie słyszalny. Czekałem na odpowiedni moment. Szarak pokicał kawałek nieświadomie zmniejszając dzielący nas dystans. Napiąłem łapy, niczym sprężyny i skoczyłem na zwierze. Nim stworzonko zorientowało się w sytuacji, me kły zacisnęły się na karku zająca, pozbawiając go życia. Stałem chwilę nad martwym szarakiem, wciąż trzymając zęby w jego ciele. Powoli podniosłem wiotkie truchło zwierzęcia i udałem się w głąb lasu.
Zatrzymałem się przy jednym z większych jezior. Drzewa przerzedzały się w tym miejscu, tak, więc nic nie przeszkadzało srebrzystemu światłu księżyca w oświetlaniu nieruchomej tafli. Miliony gwiazd przeglądały się w krystalicznie czystym jeziorze, nadając mu wręcz magiczny wygląd. Powoli zbliżyłem się do brzegu akwenu, kładąc ciało zająca na granicy ziemi i wody. Powierzchnia jeziora zafalowała, dotknięta przez delikatne łapki szaraka. Ułożyłem się na brzuchu, trzymając zdobycz pomiędzy przednimi kończynami, koniuszki pazurów zanurzając w wodzie. Patrzyłem się na taflę, na nieskończenie wiele gwiazd, odbijających swój wizerunek na jeziorze.
-Unmei – przemówiłem szeptem, tak, aby usłyszała mnie tylko bogini. – Ty, kierująca życiem, szczęściem, pechem, losem i przeznaczeniem, niczym gwiazda, która zna nasze winy, sekrety, przyszłość, proszę przyjmij mą ofiarę. Dziękuję ci za nową szansę, za wszelkie sukcesy i nowy start w nowej rodzinie. Dziękuję, że pokierowałaś mnie tu, że pokazałaś mi Watahę Gwiazd Porannych, która teraz jest moim domem. Nie mam ci za złe krzywd, które napotkałem w czasie swojej wędrówki. Przepraszam za wszystkie przekleństwa, którymi obrzucałem twą osobę, gdy w mym życiu się nie układało. Wybacz mi te błędy i przyjmij tego zająca, jako dar ode mnie. – zacząłem oficjalnie, zaraz jednak rozluźniłem się. – Swoją drogą, dziękuję, że obdarzyłaś mnie szczęściem, z którego pomocą mogłem go upolować.
Wstałem, patrzyłem jeszcze przez chwilę na ciało zająca, po czym ruszyłem z powrotem do swojej jaskini. Jednak w chwili, gdy miałem stopić się z mrokiem lasu, delikatny wiatr musnął mnie w ucho, choć dzisiejsza noc była bezwietrzna. Odwróciłem się w stronę jeziora. Zając zniknął, a tafla wody falowała, poruszana niewyczuwalnym wiatrem. Uśmiechnąłem się pod nosem, ruszając w dalszą drogę, lecz przed moim nosem przeleciał owad. Odskoczyłem gwałtownie, dostrzegłszy, iż był to motyl. Piękny osobnik, którego nie mogłem przypisać do żadnego z znanych mi gatunków. Miał on wielkie skrzydła, około 40 cm rozpiętości. Były oszałamiające. Świeciły w mroku nocy, przynajmniej takie sprawiały wrażenie. Widniały w barwie głębokiego fioletu, a towarzyszące tej tonacji jasne, turkusowe pasy, choć nieliczne zdawały się jednak dominować. Gdzieniegdzie dostrzegłem szarawe plamki, niby srebrem zroszone skrzydła. Tułów motyla był futrzany, a włoski te miały barwę lodowca. Duże, ciekawskie oczka owada odznaczały się alabastrem. Uśmiechnąłem się szeroko. Motylek zatrzepotały skrzydełkami, wznosząc się w nocne niebo, by po chwili rozpłynąć się na wietrze, a wielobarwna mgiełka powoli popłynęła wprost w wnętrze Bryzia-Motylka.
-Wszystkiego najlepszego, Unmei. – szepnąłem.
Odpowiedzią był kojący wiatr, szumiący od strony jeziora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT