sobota, 16 stycznia 2016

Od Mavis CD Vincent

Ponownie pogrążyłam się w swoich myślach. Wizja wkroczenia w Piekło napawała mnie strachem, a zarazem dziwnym podnieceniem. To było dziwne uczucie. Uczucie, które nie pozwalało mi zająć myśli czymkolwiek innym. Czułam się okrążona, zamknięta w ciasnym pomieszczeniu, z którego nie było drogi ucieczki. Po prostu czarne myśli powoli zaczynały pochłaniać mój mózg. W mojej głowie powstawały najgorsze możliwe scenariusze, od których nie umiałam się odpędzić. To bolało. A jeśli stamtąd nie wyjdziemy? Co jeśli okaże się, że wszystko, co przeszliśmy, poszło na marne? Nie zniosłabym czegoś takiego. Nie chodziło tu nawet o śmierć, a raczej o porażkę i upokorzenie. Nienawidzę przegrywać, za to lubię mścić się na tych, którzy o upokorzenie mnie przyprawili. Nigdy nie byłam fanką zbędnego rozlewu krwi, jeśli można powiedzieć, że w ogóle byłam fanką rozlewu krwi. Myśl o tej szkarłatnej, ciepłej cieszy przepełniała mnie bólem oraz niewyjaśnionym strachem. Czego się bałam? Czy naprawdę byłam aż takim tchórzem, aby bać się własnych myśli? To niedorzeczne. Od dawna nie widziałam krwi. Od dawna nie miałam mdłości spowodowanych jej widokiem. Czego więc mogłam się obwiać?
- Vincent - powiedziałam nagle twardym, ostrym głosem, w którym mogłam dopatrzeć się obecności nieuprzejmości związanej z moim nagłym podnieceniem, które przebiegło mi po grzbiecie w postaci przyjemnego dreszczu.
- Tak? - spytał, spoglądając na mnie kątem oka.
- Nic. Po prostu fajnie, że jesteś - odparłam, opierając się o jego silny bok. Poczułam ciepło jego ciała, które dało mi poczucie bezpieczeństwa. Po chwili mój łeb również spoczął na jego barku, a ja sama głęboko wciągnęłam powietrze. Basior nie odezwał się ani słowem, ale sam fakt, że mnie nie odepchnął, sprawiał, że czułam się przy nim idealnie.
*A następnego dnia... no właśnie, co?*
Obudził mnie Vin. Trącał mnie pyskiem tak długo, dopóty dopóki nie wstałam na równe łapy. Przeciągnęłam się z rozkoszą, a zaraz potem spadł na mnie ciężar wczorajszego postanowienia. Uśmiechnęłam się krzywo do Vincenta, który odwzajemnił uśmiech z równą niepewnością. W naszych głowach obijały się kłopotliwe pytania, na które nie umieliśmy odpowiedzieć. Wymieniliśmy więc porozumiewawcze spojrzenia i zgodnym krokiem opuściliśmy jaskinię, kierując swoje kroki w stronę Lasu Śmierci. Dzień był spokojny, mijane wilki z watahy niczym się nie przejmowały. Nie musiały. Nikomu nie powiedzieliśmy gdzie idziemy, co jakiś czas zerkając na siebie nawzajem, aby sprawdzić jak miewa się towarzysz. Każde z nas miało na pyszczku niesforne, niepewne uśmieszki, których ciężko było nam się pozbyć nawet w obecności strachu przed Piekłem. W końcu poczułam na ciele chłód; wiatr zawiał mocniej, gdy pojawiliśmy się na granicy lasu. Naszym oczom ukazała się wielka, ziejąca ciemnością dziura umieszczona w ziemi. Rozejrzałam się i dostrzegłam wielki dąb. Uśmiechnęłam się na widok niewielkiej górki ziemi, która robiła za grób Cama. Nie powiedziałam nic, tylko wskoczyłam do dziury, pozwalając, aby ciemność na mnie naparła.
Kiedy wylądowałam na ziemi, strasznie bolał mnie grzbiet i łapy. Lądowanie nigdy nie było przyjemne. Kilka chwil później obok mnie pojawił się Vin, również obolały, ale tak jak ja, nieskarżący się na dokuczliwy ból. Omiotłam wzrokiem przestrzeń. Rozpoznałam tą salę; wysokie kamienne sklepienie, długie filary z marmuru. Na ścianach i kolumnach powieszone były mroczne, czerwone pochodnie, które napełniały tą salę grozą i tajemniczością. Do naszych uszu dotarły zarówno szepty jak i krzyki potępionych dusz. Przeszedł mnie dreszcz. To miejsce było okropne.
 Dopiero po chwili spostrzegłam, że obok nas przechodzą półprzezroczyste dusze wilków. Niektóre miały obojętne miny, inne miały przerażenie wymalowane na pyskach. Jeszcze inne zanosiły się głębokim, a zarazem płytkim śmiechem. Z grzbietów wszystkich sączyła się krew, która nie zabarwiała futra. Oboje schowaliśmy się szybko za jeden z filarów, chcąc jak najdłużej pozostać niezauważonymi.
- Jaki masz plan? - szepnęłam, rzucając za siebie zaniepokojone spojrzenia.
- Myślałem nad przejściem przez tamte drzwi - odparł Vin, wychylając się nieco i wskazując łapą odległe, drewniane drzwi.
- A, a, a! - powiedziałam przypominającym, nieco krytycznym głosem. - Nie zapomniałeś o czymś?
- O czy... - nie zdążył dokończyć, gdy głośny wrzask przerwał mu w połowie pytania.
Na środku sali rozgrywała się okrutna scena; dwójka nowo przybyłych dusz kuliła się przed wielką sylwetką Erynii. Jedna z Piekielnych Sióstr wzniosła nad siebie bicz i wykrzykując wyzwiska i obelgi zdzieliła wilki po grzbietach. Przypuszczałam, że dusze ten ból odczuwały, mimo, iż rany nie stanowiły dla nich większego problemu. Dwójka wilków miała prawie przezroczyste futro. Jeden z nich, zapewne jakaś wadera, miała ognisto pomarańczowe umaszczenie, natomiast jej towarzysz, basior - niebieskie. Cóż za przypadek; wilk ognia i wilk wody. Vincent zgrzytnął zębami, patrząc ze złością na tą scenkę. Rzuciłam mu zaniepokojone spojrzenie, doskonale wiedząc co chce zrobić.
- Vin, nie rób te... - zanim skończyłam basior skoczył do przodu, wymijając zaskoczone dusze.
Sprintem ruszyłam za nim, krzycząc coś, czego później nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Vincent złapał w szczęki bicz Erynii, która właśnie go opuszczała, aby ponownie dać baty dwóm duszom. Ja natomiast dopadłam do skulonych postaci, popędzając ich w stronę odległych drzwi, które wcześniej były moim i Vincenta celem. Wilki szybko zrozumiały o co chodzi i po chwili o własnych siłach pędziły w kierunku drzwi. Ja zatrzymałam się, odwracając się w stronę walczącego szarego basiora. Erynia pochyliła się nad nim z głośnym krzykiem, próbując złapać swój bicz, co Vincent skutecznie jej uniemożliwiał. W moich oczach zapłonął ogień, a kiedy spod ziemi wyskoczyły ogniste języki, które pomknęły w stronę Piekielnej Siostry, byłam wręcz zaskoczona ich wysokością. Jeden z nich owinął się wokół Vina, nie parząc go, i bezpiecznie stawiając obok mnie. Reszta boleśnie spętała Erynię, której skrzydła zajęły się ogniem. Krzyczała, ale nie były to wcale błagalne krzyki. Wręcz przeciwnie; Erynia wzywała siostrzyczki. Pozostawiłam ją owiniętą językami ognia, po czym wraz z Vinem prześlizgnęliśmy się przez drzwi do innej sali. Sala ta była mniejsza od Przedsionka Piekielnego. Była wypełniona spokojnym, czystym światłem. Kolumny stały w rzędzie podpierając sufit. Podłoga wyłożona była w 'szachownicę', a ściany miały mlecznobiały kolor. A jednak nie było tu wcale radośnie. Było gorzej niż w Przedsionku. W jednej ze ścian tkwiła niewielka czarna dziura, która przypomniała mi o spotkaniu z Waru. Ostatnim razem, kiedy tu byłam, nie zauważyłam jednak dość głębokiej, ciemnej rzeczki, która ciągnęła się w końcu sali. Teraz jednak moje spojrzenie spoczęło na dwóch duszach.
- Kim jesteście? - spytałam bezceremonialnie. Liczył się czas.
- Jestem Kim, a to jest Amir - przedstawiła się wadera. Widać, że była otwarta na innych.
Spojrzałam ze współczuciem na ich krwawiące rany.
- Chcecie iść z nami? Mamy zamiar poszukać tutaj kogoś - wtrącił się do rozmowy Vin.
Wadera pokręciła przecząco głową.
- Nie możemy. Musimy tam wrócić, nie zostaliśmy przydzieleni do odpowiedniej części świata umarłych. Ale mimo to dziękujemy wam za pomoc - wyjaśniła.
Vin wzruszył ramionami. Wymieniłam z waderą spojrzenia, a każda z nas uśmiechnęła się do drugiej. Rozstaliśmy się w milczeniu - ja i Vin podeszliśmy do rzeczki, a Kim i Amir weszli z powrotem do sali.
- Mam nadzieję, że Erynie nie znajdą nas za szybko - wyraziłam na głos swoje wątpliwości.
- Nie mów tak. Oczywiście, że nas szybko nie znajdą. Skaczesz? - odparł Vincent lekko rozdrażnionym głosem.
W odpowiedzi złapałam głęboki oddech i wskoczyłam do wody. Naraz poczułam, że nie mogę poruszyć łapami. Starałam się nie wpaść w panikę, jakoś spróbować poruszyć którymkolwiek z mięśni. Nic z tego. Obok mnie Vincent również wskoczył do wody. Basior miał ten sam problem co ja. Nie mogliśmy się poruszać, a z każdą sekundą ubywało nam powietrza. Spojrzałam przerażona na szarego basiora, a potem obraz się rozmazał.
Gdy się ocknęłam, nie byłam w wodzie. Leżałam na jakiejś kafelkowej podłodze. Nigdzie nie dostrzegłam Vina. Wstałam, lecz poczułam, że coś zakleszczyło mi się na łapie. Rzeczywiście - na prawej tylnej łapie miałam kajdan, który przykuty był do jeden ze ścian drobnego pomieszczenia. Usiadłam i rozejrzałam się. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, gdy przede mną dostrzegłam ludzkie ciało. Nie było normalne; wyglądało na martwe. A jednak żyło i patrzyło na mnie wielkimi, czarnymi, pustymi oczami. To spojrzenie mnie przestraszyło. Ciało wyciągnęło w moim kierunku swoje długie, lepkie ręce, które pokryte były liszajami. Cofnęłam się pod ścianę jak tylko mogłam. Na szczęście ludzkie zwłoki również przykute były do ściany. Wydały z siebie najżałośniejszy jęk jaki kiedykolwiek słyszałam, a potem wciągnęły ze świstem powietrze. Wpatrywały się we mnie strasznymi oczami, a ja co chwila głośno przełykałam ślinę, usiłując na nie nie patrzeć. Gdzie byłam? Gdzie był Vincent? Martwiłam się o basiora. Kiedy minęło pół godziny, myślałam, że oszaleję; nie tylko z tęsknoty, ale również strachu. Ciało cały czas patrzyło na mnie, nie poruszając się, a mimo to, nie mogłam pozbyć się myśli, że zaraz się na mnie rzuci. Weź się w garść, Mavis! Pomyśl o Vinie! Racja. Pierwszorzędnie należy pomyśleć o ucieczce. Wznieciłam mały płomyk, który umieściłam pod łańcuchem trzymającym mnie przy ścianie. Miałam nadzieję, że żelazo zacznie się topić.
<Vin? Wiem, że to trochę dziwne, ale... musisz to przeboleć ;-;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT