poniedziałek, 18 stycznia 2016

Od Annabell c.d Vincenta

Niebieska duszyczka uciekała przed moimi pazurami, jednak za wszelką cenę próbowałam ją dogonić dopingowana przez Owariego. Jednak gdy powietrze niczym ostrze przeciął niemiłosiernie głośny krzyk skuliłam się próbując pozbyć się bólu uszu, nawet gdy wymierzony we mnie atak ustał słyszałam jedynie dzwonienie . Próbowałam jednak pomimo tego nie przyjemnego uczucia wstać i zaatakować przeciwnika by znów nie próbował swego rodzaju sztuczek. Niestety zostałam przygwożdżona do podłoża, choć szarpałam i wyrywałam się, dziwne , krępujące mnie więzy nie ustępowały. Niebieska dusza zafalowała a zaraz po tym otoczyła mnie jakaś dziwna energia, czyżby kolejny atak. Jednak zamiast bólu na który byłam gotowa poczułam...spokój i ciepło? Rin cała podekscytowana krzyczała:
-To Vincent! To Vincent!- Bóg jedynie zmiął przekleństwo w pyszczku. Po chwili ten rozgardiasz i chaos panujący w mojej głowie przerwał dobrze mi znajomy głos basiora:
-Annabell, słyszysz mnie? To ja, Vincent. Odpowiedz.- Przestraszona zaniemówiłam. Czyżbym próbowała zabić przyjaciela? Po moim futerku spłynęły krwawe łzy, różniły się one od swych normalnych odpowiedniczek tym że one wywołane były z cierpienia duszy i serca. Najprościej rzecz ujmując były wywołane szczerymi wyrzutami sumienia. Odchrząknęłam i odparłam cicho:
-Słyszę-Choć tak naprawdę wolałam by mnie tu nie było. Chciałam znów znajdować się obok basiora i śmiać się z przeżywanych przez nas przygód, Teraz bałam się spojrzeć mu w twarz. Co on sobie o mnie pomyśli? Raczej nie będzie skakał z radości z faktu że próbowałam go zabić. W głosie basiora usłyszałam nie ukrywaną ulgę:
-Jak dobrze, znów cię słyszeć
-Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że nie odpuściłeś i przy mnie zostałeś-Po chwili wahania usłyszałam:
-Co teraz?- Spojrzałam na sylwetki które obok mnie stały, rozmieszony odpowiednik mnie-Rin i czarnego zlewającego się z mrokiem basiora-Owariego. Bóg widząc że więcej nie zdziała opuścić mnie z lekkim pomrukiem niezadowolenia, gdy to zrobił poczułam jak moja postać znów zaczyna się przeobrażać, skrzydła z bólem powróciły na swoje miejsce, rozrywając przy tym płuco czy inny organ wewnętrzny. Mięśnie skurczyły się wywołując uczucie pieczenia i swędzenia, tak że chciałam je sobie wydrapać. Gdy znów byłam sobą poczułam straszny ból głowy, który był o sto razy silniejszy od jakiejś tam podrzędnej migreny czułam jakby ktoś wiercił mi dziurę rozżarzonym do czerwoności wiertłem. Pomimo tego otworzyłam powoli oczy, które nawet przez wszech ogarniający cienia musiałam przymrużać. Pierwsze co wydobyłam ze swego wyschniętego gardła było:
-Nic ci nie jest?- Basior uśmiechnął się słabo, co bardziej przypominało grymas niż uśmiech , lekko się zataczając usiadł naprzeciw mnie, dopiero wtedy dostrzegłam jego rany na ramieniu, grzbiecie i boku. Zanim wydobyłam z siebie choćby najmniejsze przeprosiny zaczęłam krztusić się krwią która napływała z moich płuc, czyli jedno z nich było przebite. Gdy to stwierdzenie dotarło do mej świadomości zaczęło mi się ciężej oddychać, jakby wcześniej uraz nie dawał o sobie znać i dopiero za sprawą czarodziejskiej różdżki się pojawił. Oboje ledwo dychaliśmy, po paru ciągnących się niczym lata minutach usłyszałam głuchy tupot czyichś łap. Haleluja! Jednak ktoś nad nami czuwa! Zanim jednak dostrzegłam naszych wybawców straciłam przytomność spowodowaną znaczną utratą krwi
****
Obudziłam się o świcie, pierwsze co poczułam to, jak najdrobniejsza komóreczka mojego ciała krzyczy z wszechogarniającego ją bólu. Gdy próbowałam się rozejrzeć stwierdziłam, że znajduje się w cudzej jaskini, na jej ścianach zawieszone były półki z różnego rodzaju flakonikami i słoiczkami. W powietrzu unosił się wyrazisty zapach ziół, który był tak pomieszany, że trudno było zidentyfikować która woń należy do poszczególnego gatunku. Po chwili podeszła do mnie szara wadera Meredith i fioletowawy, znienawidzony przeze mnie basior-Sebastian, oboje mieli uśmiechy przyczepione do pyszczków. Po chwili usłyszałam melodyjny głos medyczki:
-Na szczęście nic wam się nie stało, dzięki pomocy Sebastiana i Marry, to oni was znaleźli. Twój stan był krytyczny. Jedno z płuc nie było zdatne do pracy podczas gdy drugie było przebite. Większość twoich organów wewnętrznych była lekko zraniona przez co groziło ci wykrwawienie, jednak na szczęście teraz wszystko wygląda w miarę dobrze.
-A co z Vincentem?
-On parę dni temu został stąd wypisany, na szczęście miał tylko lekkie zadrapania na pysku, uszkodzenie tkanki mięśniowej przedniej łapy i parę siniaków. Szybko go wyleczyliśmy-Westchnęłam z ulgą, poczułam jak kamienna skorupa otaczające me serce pęka rozsypując się w drobny mak. Po dłuższej chwili gdy wadera przestała się koło mnie krzątać spytałam:
-Ile dni byłam nie przytomna?
-Chyba z jakieś 2 tygodnie. Wyspałaś się za wszystkie czasy -Merediht odeszła śmiejąc się przy tym przyjacielsko. Po jakimś czasie przyszła do mnie Riki, która widząc, że jestem przytomna bardzo się ucieszyła. Gdy zaczęłyśmy naszą ,,krótką rozmowę” która trwała dwie godziny dowiedziałam się nowinek dotyczących watahy, byłam jej wdzięczna za te odwiedziny. Gdy tylko wadera z tęczowym wzorem na grzbiecie znikła, wszyscy moi przyjaciele zaczęli się pojawiać, jakby wezwani przez tajemnicze wezwanie, które tylko oni słyszeli. Najpierw był Error, który zaczął mnie wypytywać co się stało, już chciał pomścić ,,łobuza odpowiedzialnego za me cierpienie” uśmiechnęłam się do niego ciepło. Zawsze potrafił mnie rozbawić. Po basiorze pojawiła się Ashita, która była szczęśliwa, że znów znajduje się wśród nich a nie wśród martwych, usłyszałam od niej ,,Już zaczynałam myśleć że urządzasz tam w podziemiach dziką balangę” zachichotałam rozbawiona tym stwierdzeniem. Ashi zawsze potrafiła wszystkich wesprzeć i poprawić im humor. Po niej pojawił się Grim, który też dopytywał się kto, co, jak i gdzie? Ach basiory, czy one musiały być takie troskliwe. Gdy zapadał zmierzch ostatni przyjaciel opuścił jaskinie medyczki, wśród tylu odwiedzających nie było tylko jednej osoby. Osoby którą zamierzałam przeprosić. Gdy słońce skryło się za horyzontem na podłodze pojawił się długi cień. Spojrzałam zdziwiona na wejście do jaskini w którym stał szarawy basior. Na przedniej łapie założone miał szyny i opatrunek z liści. Po chwili wahania Vincent podszedł do mnie i usadowiwszy się wygodnie spytał:
-Jak się czujesz?
-Jakbym dostała pracę Syzyfa w piekle i za każdym razem gdy kamień mi spadł była torturowana-Basior uśmiechnął się, zanim zdążył zadać kolejne pytanie spojrzałam mu w oczy i oznajmiłam:
-Przepraszam za to wszystko. Sądziłam ,że zapanuje nad mocą, jednak przez głosy w głowie zapomniałam to kim naprawdę jestem, straciłam swoje zdanie i podążałam ślepo za rozkazami. Nie chciałam cię zranić, nigdy tego nie chciałam. Wiem, że to może nie wiele znaczy ale ...-Wyszeptałam ledwo słyszalnie:
-Jeszcze raz przepraszam. Mogłabym ci to jakoś wynagrodzić?

(Vincent?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT