Upałem wezwłanie na kamienną posadzkę.
I co bariero, zadowolona jesteś? Wygrałaś. Znowu…
A ja znowu siedzę w tej mojej jaskini. Kiedyś, gdy tu przebywałem,
czułem się zwyczajnie samotny. W porównaniu z tym co czuję teraz,
wcześniejsza samotność była kaprysem. Zwykłą zachcianką przebywania z
kimkolwiek i wymienienia paru pustych słów. TA samotność jaką czuję
teraz rozdziera mi duszę. Bylem zwyczajnie pusty, zepsuty, bez serca.
Serce zostało tam, w grocie,przy Ann. I właśnie usychało z pragnienia.
Minęła dobra godzina zanim coś odważyło się przerwać tą depresyjną
ciszę. A dokładniej to coś wpadło do jaskini, wpuszczając za sobą
podmuch mroźnego wiatru. I bynajmniej nie był to śnieg. Śnieg nie
pachnie żelkami. Tym bardziej malinowymi z nutką wanilii. Tą wanilię
rozpoznałbym wszędzie. Aromat dodawany do leków odmładzających już na
zawsze będzie mi się kojarzyć zapachem futra Annabell. Tyle że ja już
nie wierzyłem w cuda. Cudem byłoby, gdyby ona tu przyszła. A ja jakość
dalej myślałem że została tam gdzie ją zostawiłem. Jednak waniliowy
aromat zaczynał być coraz intensywniejszy. Mogła to być tak zwana
fatamorgana, albo po prostu zasnąłem i mój mózg chciał mnie pocieszyć na
jawie. Nieważne co sobie wtedy myślałem. Z czystej ciekawości
przeturlałem się na plecy, twarzą do wejścia. A w wejściu stała Annabell
- Co ty tu robisz? - Musiałem się upewnić co do mojej teorii o
fatamorganie. Gdybym nie usłyszał odpowiedzi, znaczyłoby to że gadam do
ściany.
- P-przyszłam cię przeprosić.- Ann podeszła o jeszcze parę metrów tak, bym mógł stanąć z nią twarzą w twarz.
-Za co?
-Przepraszam, za swoje zachowanie. Nie powinnam była tak wybuchowo cię
traktować. Jednak nie zrobiłam tego z faktu że cię nie lubię...
I tak Annie zaczęła tłumaczyć mi powód swojego zachowania i chcąc nie
chcąc opowiedziała skrawek swojej zawiłej historii. Dotąd miałem tylko
opisy, teraz doszły uczucia, a oba splotły się w zgrabny łańcuszek i
uczepiły się teraźniejszości.
A potem cały świat stanął na głowie, a żeby jeszcze bardziej zamieszać
mi we łbie, postanowił fiknąć jeszcze jednego kozła. Albowiem Ann
dokończyła pocałunek.
Mój mózg zaciął się tuż po tym, jak tylko poczułem na ustach smak jej
warg. Niedługo potem dołączył do tego subtelny aromat maliny. Taki sam
jaki zapamiętałem dwie godziny temu. Tyle że tamten pocałunek był
nieodwzajemniony. Natomiast ten aż prosił się o ciąg dalszy!
Jeden przeciągał się w kolejny, następny rodził następny, a ja nadal nie
mogłem odmówić sobie tej przyjemności. Było to dość uzależniające jak
się teraz tak na to spojrzy. No dobra...było BARDZO uzależniające.
Annabell osunęła się na ścianę jaskini, na chwilę przerywając
pieszczotę. Musnąłem zachęcająco nosem jej policzek, a zaraz do moich
płuc dostał się zapach soli i ten drugi -metaliczny i charakterystyczny
tylko dla krwii.
T-ty płakałaś…- Otarłem jej dawno zaschnięte krwią policzki.
- To nic...- Skrzywiła się.- Po prostu Rin zaczęła mnie znowu pouczać. I udało jej się to trochę bardziej niż zazwyczaj.
- No już...- Przytuliłem ją do piersi. - Po co płakać...- Powiedziałem pół żartem.
- A mówiłam ci już że to było dawno i nieprawda?- Dyskretnie zasugerowała mi żebym przestał się nad nią użalać.
- Już się nie wytłumaczysz.- Zaśmiałem się pod nosem.- Łzy już cię zdradziły.
- Co!? jakie łzy?...- Wtuliła się w moje futro, jednocześnie używając go jako chusteczki.- Ja tam żadnych łez nie widzę..
- Za to teraz wyglądam jakbym cię zabił!- Padłem na ziemię ciągnąć za sobą Annabell. Plamy na futrze mówią same za siebie.-
- Jak dla mnie to ty bardziej na ofiarę pasujesz, wiesz? - podłapała żart, obracając go przeciwko mnie.
I pierwszy raz nie odgryzłem się. Tylko uśmiechnąłem się i pocałowałem - ale tym razem w czoło.
I leżeliśmy tak na chłodnej skale. Ja z moimi niewygodnie długimi
rogami, zahaczającymi o kamienną ścianę,a ona - z pasiastym, szczurzym
ogonem oplatającym nas z dobre 3 razy. Takie dwa małe paskudztwa. Takie
niby nic, ale jednak. Jedno odrzucane przez każdego, drugie oszukiwanie,
obdarte z miłości. I tak oto historia zatoczyła koło. Jedno paskudztwo
zostało jeszcze raz odrzucone, potem przyjęte z otwartymi ramionami,
pierwszy raz odkąd pamiętało. Drugie zaś dostało trochę czułości. Tej
czułości, której żałowano jej jak pijanemu pieniędzy. Ale mimo wszystko
wydawało się być z tego powodu całkiem zadowolone.
(Annie?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz