czwartek, 17 marca 2016

Od Vincenta do Annabell

Annabell leżała w bezruchu z głową pochyloną ku ziemi. Wiedziałem, że bardzo żałowała tego, co się stało, że gdyby mogła cofnąć czas to nie dopuściła by nam obojgu stała się jakakolwiek krzywda.
-Wiem, Annabell, wiem. – odparłem łagodnie, posyłając towarzyszce ciepły uśmiech. – Nie wyobrażam sobie, byś była zdolna z własnej woli zranić kogoś, kto jest twoim przyjacielem. Wierzę ci. Nie chciałaś tego. Straciłaś kontrolę, poniosło cię… i tyle.
Podniosła na mnie zdziwione spojrzenie.
-„I tyle”? Mogłam cię… nawet zabić, a ty twierdzisz, że to nic takiego?
-Nie twierdzę, że ta sytuacja była błahostką. – tłumaczyłem. – Po prostu chcę, abyś wiedziała, że nie czuję urazy, złości czy jakiegokolwiek strachu do ciebie. Każdy wilk ma taką, czy inną moc, potrafi ją kontrolować, czasem mu to nie wychodzi… niekiedy w skutkach jest to wręcz tragiczne, jednak… sęk w tym, że rozumiem, co czujesz. Poczucie winy, lęk, może czujesz się inna.
-Nie jest tak źle. – powiedziała nieco pocieszona. – Po liczbie gości, jakich dziś miałam mogę śmiało stwierdzić, że nie czuje się odrzucona. Bałam się głównie… głównie o to, co ty teraz będziesz o mnie myślał.
Wstałem. Powoli zbliżyłem się do wyjścia, lecz nie miałem zamiaru opuścić jaskini. Przysiadłem przy otworze w skałach, spoglądając na las, który powoli obejmowała nocna aura. Ostatnie promienie słońca rzucały na mój pysk ciepłe promienie, za mną natomiast rozciągał się cień, padający na Annabell. Spojrzałem na waderę.
-Mnie też zdarza się ostro zdenerwować, zwłaszcza, gdy ktoś płoszy jednorożce terenówką. – rzekłem półżartem. – Przez choćby chwilę nie miałem najmniejszego zamiaru się od ciebie odwrócić. Chciałaś powstrzymać dewastowanie naszych ziem przez ludzi. To zrozumiałe, że puściły ci nerwy.
W oczach wilczycy zauważyłem brak zrozumienia. Skrzywiła się lekko.
-Nazywasz to wszystko, jakby cała moja przemiana, agresja i walka były czymś, co każdemu może się zdarzyć. – westchnęła. – Jakby wszystko było normalne.
Westchnąłem i ja. Spoglądałem na Annabell i próbowałem odtworzyć w myślach obraz bestii, która jakby wyrosła z ciała wilczycy. Widziałem tą postać dokładnie, każdy szczegół przerażającej istoty, jednak nie potrafiłem złączyć jej wizerunku z osobą Ann. Po prostu do siebie nie pasowały, nie dla mnie.
-Nie jesteś potworem. – oświadczyłem pewny swojej racji. – Nie postrzegam cię, jako żadnego krwi demona, który pozbawi życia każdą napotkaną istotę. Nie tak cię widzę, jeśli tego się obawiałaś. Po prostu… stało się. Nie wiem jak to inaczej nazwać. Wypadek przy pracy. Nie chciałaś mnie krzywdzić celowo. Nie ty tego chciałaś, to nie była twoja wola. Nie mogę, nie potrafię, osądzić cię o coś, co nie zależało od ciebie. Stało się. Tyle.
Milczała. Nie wbijała wzroku w podłoże, lecz w odległy punkt na zewnątrz. Nie patrzyła na mnie, ale to nie była próba zignorowania. Zwykła, zgodna cisza, chwila na przemyślenie sobie wszystkiego, co zaszło i postanowienia, co dalej.
-Dziękuje ci za to. – odpowiedziała po chwili. Uśmiechnęła się. – Za wyrozumiałość. I za cierpliwość do mnie. I tak dalej, i tak dalej.
-Lubię taką precyzję. – skinąłem z uznaniem głową. – Myślę, że teraz powinnaś odpoczywać. Co prawda spałaś sobie smacznie przez te dwa tygodnie, ale myślę, że po tym wszystkim musisz się jeszcze trochę zregenerować. Ja także powinienem się położyć. Kuśtykanie z tą łapą – wskazałem zranioną kończynę. – jest nieco męczące.
Ann spojrzała na moją łapę ze smutkiem, choć w mym głosie nie było ani grama wyrzutu za to, co się stało. Naprawdę nie miałem jej tego za złe. Wiedziała o tym, mimo to wciąż ubolewała. Posłałem więc waderze budujący uśmiech na zapewnienie, iż wszystko jest okay.
-To co, do jutra? – zapytałem na odchodne.
<Annabell? ;3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT