Klair wydawała się być bardzo miłą wilczycą, dlatego nie widziałam
żadnych przeciwwskazań żeby spędzić z nią trochę więcej czasu.
- Z chęcią ci potowarzyszę - uśmiechnęłam się do niej. - Śpij dobrze i... dziękuję za nocleg.
- Nie ma sprawy - ziewnęła Klairney i ułożyła głowę na łapach, zapadając w sen.
Zanim sama poszłam spać, spojrzałam zamyślona w stronę gwiazd. Leżałam
na brzuchu, a skrzydła luźno spływały po moich bokach. Przypomniałam
sobie historię o tym, jak dwójka bogów połączyła się w parę dzięki
świetlikom i stali się rodzicami dla Unmei, mojej patronki...
Zastanawiałam się, czy może pewnego dnia te małe insekty oświetlą drogę w
ten sposób również mi. Ogarnęła mnie nostalgia i wspomnienia o moim
ukochanym sprzed lat... Nie zauważyłam nawet kiedy zasnęłam w kałuży
krwi.
Rano usłyszałam pisk. Wyrwało mnie to z głębokiego snu i stanęłam na równe nogi. To była Klair.
- Co się stało?! - przeraziłam się.
- Jesteś cała we krwi! Co TOBIE się stało przez noc?! - zatroskała się wilczyca.
Spojrzałam to na ziemię nasączoną moją krwią, to na Klair i zaśmiałam się smętnie.
- To nic takiego... Kiedy płaczę, zaczynam krwawić. Przywykłam do tego.
Niebieska wadera uspokoiła się nieco, ale z drugiej strony zmartwiła się wyraźnie.
- W takim razie... Czemu płakałaś? - spytała.
- Przez wspomnienia... Ale nieważne, posprzątam tutaj, ty już pójdź
przodem, zaraz dotrzymam ci kroku - uśmiechnęłam się do niej i
uaktywniłam krwawe ręce, które wysunęły się z mojej piersi i spod
skrzydeł, po czym wcieliłam w nie własną zakrzepłą krew z ziemi.
Schowałam krwawe twory z powrotem do mojego ciała, po czym spojrzałam na
zdumiałą Klair.
- Szybko poszło! - przyznała mi.
Ruszyłyśmy razem na jej zwiady i w trakcie rozmawiałyśmy trochę o tym,
jak to się potoczyło, że trafiłyśmy w to piękne miejsce. Przy okazji
pożartowałyśmy i znalazłyśmy wspólny język. Zaczęłam ją naprawdę lubić!
Klair w pewnym momencie spytała, jak to jest latać.
- Tobie jako zwiadowcy skrzydła na pewno by się przydały - stwierdziłam.
- Na pewno masz szerszy widok na to, co dzieje się wokół. Po dłuższym
czasie lot jest męczący, ale to niesamowite uczucie... Chcesz spróbować?
- Tylko że... Ja nie mam skrzydeł.
- Ja mam - uśmiechnęłam się przebiegle i zmieniłam się w smoka.
Zdumienie na jej pysku było niemałe, a ja zniżyłam się, by mogła mnie
osiodłać. - Wskakuj! - zachęciłam ją.
Wilczyca powoli wsiadła mi na grzbiet, a ja przytuliłam ją do siebie
krwawymi ramionami, żeby nie spadła. Podniosłam się, wzięłam drobny
rozbieg i uderzyłam mocno skrzydłami, wznosząc się w powietrze. Pierwszy
raz miałam na sobie pasażera w locie, więc nie było mi z początku
wygodnie ze względu na trochę mniejszą swobodę i dodatkowy ciężar, lecz
po paru minutach oswoiłam się z tym. Klairney ze zdumienia aż oniemiała i
gdy na nią zerknęłam na chwilę, patrzyła na wszystko w okół z
niesamowitym wytrzeszczem i szczęką w dole.
- Jak tam z tyłu? - zagadnęłam ze śmiechem.
>>Klair?<<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz