sobota, 13 lutego 2016

Od Vincenta do Mavis

W pierwszej chwili nie miałem pojęcia, czy nadal unoszę się w wodzie, lewituje, czy może jednak leże płasko na zimnej podłodze. Nie dochodziły do mnie żadne bodźce zewnętrzne, jedynie pulsujący ból gdzieś w okolicy skroni trzymał mnie w świadomości, iż jeszcze egzystuje na tym świecie. Jęknąłem żałośnie, powoli otwierając oczy. Przebywałem w niewielkim pomieszczeniu. Ściany i podłoga były, tak mi się zdaje, marmurowe o chłodnym odcieniu błękitu. Źródło nikłego światła rzucało skąpą poświatę na skały, nadając im pomarańczowej barwy. Otaczał mnie półmrok. Kolejne stęknięcie; próbowałem wstać. Łapy miałem ciężkie i niemal bezwładne, jak wtedy, gdy wskoczyłem z Mavis... Mavis? Gwałtownie podniosłem łeb, co skutkowało porządnym zawrotem głowy i odczuciem mdłości. Kolejna próba wstania nie powiodła się. Kończyny krępowały jakieś zimne kajdany. Okazały się to być ciężkie łańcuchy, wykonane najprawdopodobniej z lodu, który nie reagował na ciepło ciała, za to wyziębiały niemiłosiernie.
-Mavis? - zawołałem w głuchą pustkę. Słowa odbiły się do marmurowych ścian. - Mavi, gdzie jesteś?
Zero odpowiedzi. Ponowiłem próbę jeszcze kilkakrotnie, lecz za każdym razem odpowiadał mi własny, odbity echem głos. Odczuwałem coraz większy niepokój, zarówno o własne życie, jak i o życie wadery. Gdzie ona jest? Naprężywszy wszystkie odrętwiałe mięśnie, zdołałem podnieść się na chwiejnych łapach. Łańcuch gniótł me palce oraz odcinał dopływ krwi do łap. Czułem, jak drętwieją.
-Mavi, słyszysz mnie? - rzuciłem telepatyczny sygnał, mając nadzieję, że przebędzie dzielącą nas odległość, pokona wszelkie przeszkody i połączy mnie i Mavis w mentalnej więzi. Chciałem usłyszeć jej głos i zapewnienie, że wszystko okey. - Proszę, odpowiedz. Daj znak. Cokolwiek.
Przez dłuższy moment panowała cisza i kompletna pustka. Żadnej odpowiedzi, czy chociażby śladu świadomości wadery. Z każdą chwilą serce łomotało w piersi coraz bardziej.
-Vincent?
Strzał pędzącej kary runął na mój grzbiet, wraz z całym impetem, jaki niósł za sobą bat. Poświata rzucana na marmurowe ściany eksplodowała żywym ogniem. Uderzenie wyparło z mych płuc każdą cząstkę oddechu; wrzask piekielnego bólu zamienił się w pusty bezdech, zmieszany z krótkim, przeraźliwym piskiem. Padłem z hukiem na twardą podłogę, czując płomienie pożerające mą skórę.
-Już nie taki zuchwały, co? - zaskrzeczała kobieca kreatura, gładząc zbrukany krwią płonący bicz. - Jakże żałosny widok.
Zacisnąłem szczęki, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Chciałem wyć z bólu. Strzał bata jeszcze wibrował w mej czaszce, jednak czułem, że nie mogę okazać słabości. Nie przy Erynii. Nie dam jej tego, czego oczekuje. Obnażyłem kły, powarkując przeciągle. Rozchyliłem powieki, lustrując niezłomnym wzrokiem Piekielną Siostrę, której spojrzenie mroziło krew w żyłach-piekielnie czerwone ślepia, jednocześnie lodowate, bezduszne, wręcz puste, bez wyrazu, jak bezdenna studnia, do której można wpaść i utonąć.
-Jakże waleczny. - zacmokała, unosząc bicz. Kolejny bat przyjąłem w milczeniu, choć drżałem i pragnąłem uwolnić pożerający mnie ból poprzez żałosny skowyt. Krew spływała strugą z rozdartej skóry. - Jakże wytrwały, charakterny, młody basior.
Kolejny cios, kolejne rozdarcie na grzbiecie, jeszcze więcej krwi, jeszcze więcej bólu. Pokora. Pozwoliłem, by łzy spływały po mych policzkach, lecz milczałem nadal. Erynia zbliżyła się, zaintrygowana moją postawą. Wciąż spoglądałem na nią wrogo, prezentując kły i powarkując, choć między te niskie brzmienie wkradało się wyższe tonacją skomlenie. Uśmiechnęła się, widząc mą słabość i beznadziejną agresję. Podeszła bliższej, by pałać się swym triumfem. Właśnie na to liczyłem. Przyzwałem cztery lodowe sople, które błyskawicznie wyskoczyły ze ścian, wprost w Erynię. Niestety nie doceniłem przeciwniczki. Bestia machnęła płomiennym biczem, który przeorał wskroś lodowe pociski i przemienił lód w mokrą plamę. Kreatura zaśmiała się z politowaniem.
-Naprawdę myślałem, że się tego nie spodziewałam? – zamachnęła się batem, karząc mnie kolejnym ciosem. – Uważasz, że marny atak jakiegoś dzikiego psa jest w stanie mnie zgładzić?
Szykowała kolejne uderzenie. Uniosła bicz ponad głowę, prężąc mięśnie rąk. Nie mogłem pozwolić by dalej nade mną triumfowała. Zacisnąłem zęby, skupiając całą swą aurę na biczu. Z chwilą, gdy runął ponownie na mój grzbiet zdołałem pochwycić go Psychokinezą, ku wielkiego zdziwieniu Erynii. Wyrwałem broń ze szponów Piekielnej Siostry. Ta wrzasnęła rozwścieczona. Nim zdążyła zaatakować także są ściśle oplotłem niewidzialnymi nićmi i przygwoździłem do ziemi. Miotała się, krzycząc na pomoc, zwołując resztę swojej kompanii. Musiałem działać szybko. Pokierowałem płonącym biczem na skuwające mnie łańcuchy. Piekielny ogień szybko zmienił lód w kałużę. Obolały, odrętwiały i zdezorientowany zacząłem szukać wyjścia. Żadnych drzwi, żadnych bram, żadnej dziury w marmurowej ścianie.
-Jak się stąd wydostać?! – rzuciłem do Erynii. – Gadaj!
Lecz ona tylko rzucała się, rozwścieczona kolejną porażką. Chciałem spętać ją mocniej, by wyksztusiła potrzebne mi informację, jednak nie mogłem tracić czasu; i tak zapewne nic by nie powiedziała. Choć osłabiony, zdołałem skupić w sobie aurę i wypuścić pojedynczą Wiązkę Energii. Strumień oślepiającego światła uderzył w ścianę, rozłupując ją na tysiące kawałków. Ukazał mi się korytarz o jasnych ścianach i ciemnej podłodze, które połyskiwały w wątłym świetle pochodni. Ruszyłem na przód, byle dalej od Erynii. Grzbiet nadal jakby płonął, a łapy miałem sztywne. Bieg był utrudniony, mimo to udało mi się odbiec na tyle daleko, by przeraźliwe krzyki kreatury stały się odległym echem.
-Jeden problem z głowy – sapnąłem sam do siebie. – ale… gdzie ja teraz jestem? Mavi? Mavi, słyszysz mnie?
Odpowiedzią ponownie był mój własny, odbity echem głos. Pomyślałem, że wołanie w tym piekielnym miejscu może, co najwyżej przyzwać jakieś demoniczne bestie, niż naprowadzić mnie na waderę. Choć czułem osłabienie, postanowiłem ponowić próbę Telepatii. Obawiałem się jednak, że może nie poskutkować. Wtedy w pomieszczeniu z Erynią ledwie złapałem kontakt z przyjaciółką. Mogłem odbiec zbyt daleko, by ponownie nawiązać mentalną więź. Musiałem jednak spróbować. Potrzebowałem wiedzieć, czy żyje, czy nic jej nie jest. Zamknąłem oczy, układając słowa, które wysłałem gdzieś w przestrzeń, by szukały Mavi, by szukały mojej przyjaciółki.
-Mavis? Słyszysz mnie?
<<Mavis? Wybacz, że musiałaś tak długo czekać ;/>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT