czwartek, 23 marca 2017

Od Mavis C.D Vincent

Odwzajemniłam mocno uścisk, czując, że robi mi się cieplej na sercu. Położyłam łapę na jego grzbiecie, przyciągając go do siebie jeszcze bardziej i uśmiechnąwszy się, zamknęłam oczy, dając ponieść się tej chwili. Wtuliłam łeb w jego pachnącą sierść. Trwaliśmy tak dobrą minutę, aż w końcu lekko się od niego odsunęłam, speszonym wzrokiem odszukując oczy przyjaciela.
Nie. Chciałam widzieć w Vincencie więcej, niż tylko przyjaciela. A przynajmniej to w tamtej chwili podpowiadał mi umysł. I właśnie dlatego, tknięta jakimś bodźcem, a zarazem świadoma tego, że mogę bezpowrotnie zmienić naszą relację, polizałam Vina w nos. Basior spojrzał na mnie z zaskoczeniem, więc, uprzedzając jakiekolwiek jego słowa, powiedziałam cicho:
- Nie musisz dziękować.
Uśmiechnęłam się, wyswobadzając się z jego uścisku i spoglądając kątem oka na zadowolonego Elfiasa. Odchrząknęłam znacząco, niezbyt zdecydowana, co teraz robić. Vincent odzyskał już zdolność ruchu, więc wyczekujące spojrzenie przeniosłam na mojego ojca.
- Ach, naturalnie. - Elfias szybko zreflektował się pod moim wzrokiem. - Tam, na dole, są drzwi do Przedsionka, do którego trafiliście tuż po zejściu do Podziemia. - Wskazał łapą ogromne, czarne odrzwia migoczące daleko w dole. - Tylko wy możecie tam zejść, nam, duszom, nie wolno.
- Czyli... to pożegnanie? - spytałam smutno, zwieszając lekko łeb.
- Niestety tak. - Elfias uśmiechnął się pocieszająco. - Lecz nie możecie tracić nadziei. Niebawem znowu się z nami spotkacie. Nie wiem jak, ale damy radę.
Przytuliłam go po raz ostatni, ale nie czułam już żadnych łez wciskających mi się do oczu. Elfias poczochrał mi sierść na łbie, a następnie wypuścił z objęć. Vin również zakończył już pożegnanie z mamą, po czym posłał mi porozumiewawcze spojrzenie.
- Na nas czas - powiedział, stając obok mnie.
Kiwnęłam ponuro głową, posyłając opiekunowi tęskne spojrzenie, po czym uśmiechnęłam się do mamy Vincenta, z nią również się żegnając. Następnie odwróciłam łeb, zamykając oczy i przełykając ślinę. Zaczęłam wolno schodzić w dół, czując, że Vincent idzie za mną. Zagłębialiśmy się coraz bardziej w ciemność, odprowadzani wzrokiem dwóch niezwykle ważnych dusz. Stanęliśmy przed drzwiami, a Vincent pchnął jedno ich skrzydło. Zanim przez nie przeszłam, spojrzałam po raz ostatni w górę, wzdychając głośno. Następnie uczyniłam kilka kroków do przodu, wkraczając w Przedsionek Piekła. Vin stanął zaraz za mną, a drzwi zamknęły się głośno, zwracając na nas uwagę wszystkich dusz czekających tutaj na osąd. Zignorowawszy je, ruszyliśmy w stronę cholernie długiego tunelu, który miał nas zaprowadzić na górę. Erynie, którym daliśmy już nieraz popalić w ciągu naszego pobytu w Piekle, puściły nas wolno, jedynie trzepocząc ze zgrozą błoniastymi skrzydłami.
Vincent szedł obok mnie w milczeniu. Prawdopodobnie musiał sobie przemyśleć jeszcze raz to wszystko, co się wydarzyło. Ja obecnie nie miałam siły na takie myśli. Wolałabym oddać się rozmowie z basiorem, niż musieć milczeć. Droga była długa, zatem mimowolnie musiałam zacząć o czymś myśleć. Nie były to jednak zbyt złożone myśli, więc z łatwością odepchnęłam je od siebie, gdy moim oczom ukazało się światło wyjścia.
Stawiając łapę na trawie, odetchnęłam głęboko, uwolniona od siarkowego powietrza. Spojrzałam na milczącego Vincenta. Nie wyglądał na zbyt chętnego do rozmowy, więc najzwyczajniej w świecie ją sobie odpuściłam. Odezwie się, kiedy będzie gotowy. Na pewno był skołowany, zmęczony - tak samo, jak ja. Teraz najważniejszym było odpocząć, coś zjeść, przespać się, a przede wszystkim przejść się do Esmeraldy, aby się przebadać. W końcu przez wizytę w Piekle doświadczyliśmy okropnych obrażeń, a tamto powietrze gryzło płuca, więc wizyta u medyczki stała się obecnie priorytetem.
Wyszedłszy z Lasu Śmierci, ciężka atmosfera została nam jakby odjęta z barków. Dopiero teraz w pełni doceniłam powietrze, które tutaj było. Lżejsze od tego w lesie, czystsze i bardziej orzeźwiające. Sprawiające, że aż chce się żyć. Zerknęłam na basiora z troską w złotych oczach.
- Vin – szepnęłam, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę.
Uniósł dotychczas spuszczony łeb, spoglądając na mnie pytająco dość zamglonym wzrokiem.
- Musimy spotkać się z Esmeraldą, dobrze? – spytałam cicho, posyłając mu lekki uśmiech.
- Och, oczywiście – odparł, mrugając szybko. Wyglądał, jakbym wyrwała go z głębokiego snu. Obdarzył mnie ciepłym, krótkim uśmiechem, nieco przyspieszając kroku. – Chodź, Mavi, dzień chyli się ku końcowi, a mamy jeszcze wiele do obgadania.
- Jasne. – Również przyspieszyłam, doskonale wiedząc, o co mu chodzi.
Dotarliśmy do jaskini medyczki stosunkowo szybko. Esmeralda, widząc nas, załamała łapy, zaraz przystępując do zadawania gorączkowych pytań typu „co się stało?”, „czy wyście oszaleli?”, „dlaczego ta rana wygląda tak dziwnie?”. Zerknęłam porozumiewawczo na Vincenta, kiedy wadera zaczęła mnie osłuchiwać i sprawdzać stan moich ran.


Vin? Naprawdę bardzo Cię przepraszam…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT