sobota, 18 marca 2017

Od Lelou do Karo

Stawiałem kroki tak ostrożnie, jak tylko mogłem, równocześnie pilnując tempa - ostrożność ponad wszystko, ale jeśli będę ruszał się jak ostatnia ślamazara, łanie mogą skończyć posiłek. Poza tym, takie zbiorowisko potencjalnego pożywienia mogło przyciągnąć wielu drapieżników, którzy chętnie zwinęliby nam posiłek sprzed nosa, dlatego kątem oka śledziłem zwierzynę, a także lustrowałem dokładnie teren w poszukiwaniu konkurentów. W okresie przedwiośnia, na tuż przed pojawieniem się młodych, wiele stworzeń chciało odzyskać siły. Jeśli ktoś pogoni w drugą stronę sarny, złapanie którejś stanie się o wiele trudniejsze, a ja nie miałem siły na dłuższą gonitwę.
W półmroku wypatrzyłem dwa żółte punkciki, uważnie śledzące każdy mój ruch. Wytężyłem wzrok, usiłując dostrzec więcej szczegółów. Obnażyłem kły i najeżyłem sierść, dostrzegając rudą sierść. Lis nie zdradzał jednak chęci do ataku - był raczej lichej budowy. Kiedy nasze spojrzenia się zetknęły, prychnął głośno i odbiegł w ciemność, machając puchatą kitą. O dziwo, najwyraźniej był sam, zapewne dlatego odpuścił. Jeszcze przez chwilę go obserwowałem, póki całkowicie nie utonął w cieniach drzew - po chwili ruszyłem w dalszą drogę, zwiększając tempo. Miałem nadzieję, że Karo nie postanowi znowu bawić się w kamikadze i rzeczywiście zaatakuje jakąś słabszą sztukę. Po prawdzie, miałem wyrzuty sumienia, że zostawiłem ją całkiem samą. Jej łapa nie zdążyła się jeszcze do końca wyleczyć, a już musiała rzucać się prosto w stado pędzących łań, bo ile ją znałem, o tyle byłem pewien, że nie poczeka grzecznie na jakiegoś wolniejszego osobnika. Ale Karo chłodno myśląca, co byłoby dla niej najrozsądniejsze, pozbawiające wszystkiego tej nutki niepewności i niebezpieczeństwa nie byłaby już tą samą Karo, jak sam sobie uświadomiłem. Owszem, w dalszym ciągu zamierzałem waderę strofować za takie zachowania, ale w gruncie rzeczy, podziwiałem ją za to. Brakowało mi tej jej... hm, spontaniczności?
Zatrzymałem się, oceniając punkty charakterystyczne. O ile dobrze wyliczyłem, Karo powinna stać kilkanaście metrów dalej, mniej więcej naprzeciwko. Wziąłem głęboki oddech i ugiąłem łapy, szykując się do biegu - chciałem jak najszybciej pomóc Karo w zabiciu ofiary. Będzie dobrze, przecież się uda, już na pierwszy rzut oka wyłowiłem kilka słabszych sztuk w stadzie, trzymających się na uboczu. Jeszcze chwila, tylko chwila. Jedna łapa nieco dalej, druga...
- Ał!- pisnąłem mało elegancko, nadepnąwszy opuszką na ostrą gałąź.
Nie no, przecież nie było aż tak głośno. Nie wrzasnąłem na całą polanę!
Mimo wszystko, czujne uszy łań, od wieków przystosowywanych przez rzesze wcześniejszych osobników właśnie do wyłapywania najdrobniejszych oznak obecności drapieżników, usłyszały mnie. Ruszyły całą chmarą niemal w ułamku sekundy - na całe szczęście, akurat w tę stronę, gdzie czekała już wilczyca. Chciałem rzucić się do spóźnionego biegu, by pomóc przyjaciółce, ale w tym samym momencie, kiedy napinałem już mięśnie do dalekiego susa, rozproszył mnie dźwięk dzwoneczków.
Dokładnie, dzwoneczków. Takich srebrnych, malutkich, podobnych do tych ludzkich, jakie kiedyś znaleźliśmy z siostrą daleko, daleko w lesie podczas jednej z dalszych wypraw, na których się zgubiliśmy. Były już stare i zardzewiałe, ale ich dźwięk wciąż odbijał się czystym, wesołym echem od ściany drzew.
Kątem oka obejrzałem się, by odszukać ich źródło - i zamarłem jak zatrzymany w czasie. Z tyłu dostrzegłem wysoką, smukłą postać o kobiecej sylwetce. W białej dłoni trzymała drewnianą, misternie wyrzeźbioną laskę, okoloną fioletowymi kwiatami dzwonków, huśtanymi bez przerwy przez wiatr - to właśnie z nich wydobywały się tamte melodie, ale nawet się nie zdziwiłem - z całej tej osoby aż biło magią. Już po sekundzie obserwowanie jej dało się stwierdzić, że jej możliwości były znacznie większe, niż można by sądzić. Twarz nieznajomej zakrywał kaptur długiej, purpurowej szaty, na których brzegach wyszyte zostały złote runy w jakimś starożytnym języku, chociaż gdybym zobaczył je po prostu gdzieś wyrysowane, równie dobrze mógłbym uwierzyć, że to jakieś obrazki wykonane pod wpływem chwili, zbiór nic nieznaczących kresek - dopiero tutaj, w aurze kobiety, zyskiwały moc i znaczenie.
Odgarnęła kaptur, a ja prawie zachłysnąłem się własną śliną. Skóra kobiety przypominała potłuczoną porcelanę wytarzaną w kurzu - znaczyły ją liczne bruzdy i wyglądała jak teatralna maska, od wieków czekająca na kolejny występ. Włosy jej były natomiast rzadkie i pozlepiane w strąki, zwisały jak wyplute kłaki, nieumiejętnie doczepione do czegoś, co z założenia miało być głową. Żółte, lisie oczy zdawały się pluć nienawiścią od zarania dziejów, tak długo, aż niemal całkowicie wyblakły. Niegdyś musiała należeć do pięknych przedstawicielek ludzkiej płci żeńskiej. Stwierdzenie z pozoru absurdalne, biorąc pod uwagę, że wyglądała jak żywcem wyjęta czarownica z opowieści grozy opowiadanych przez rodziców niegrzecznym szczeniętom. Ale w jej rysach pozostało jakieś echo piękna - wysokie kości policzkowe, nietknięty skrawek alabastrowej skóry, wspomnienie pełnych, czerwonych jak róża ust na spierzchniętych wargach.
Przypominała zniszczoną, porcelanową lalkę, która niegdyś stała dumnie w eleganckim saloniku, ale pewnego dnia coś zniszczyło jej fragment i tym samym skazano ją na zapomnienie, by obróciła się w proch i zmieszała z kurzem. Była jak wspaniały dom, który po wielu, wielu wiekach przypominał raczej zatęchłą dziurę. Ale magia jej nie opuściła.
- Nie umrę- syknęła. Jej głos brzmiał jak szelest kartki papieru, suchy i zniszczony, jakby jej struny głosowe pokrył już kurz. Jakby zapomniała, w jaki sposób należy mówić.- Choćbyście najęli całą armię, nie zabijecie mnie! Moja zemsta was dopadnie, a ja was wszystkich przeklnę! Spłoniecie! Wasze ciała obrócą się wniwecz! Zapłacicie mi za wszystko, co przeżyłam przez was!
Cofnąłem się o pół kroku, szukając drogi ucieczki, ale dłoń kobiety trzymająca laskę wysunęła się spod płaszcza - jej skóra była wyglądała, jakby już w połowie przemieniła się w proch, a mięso już dawno zniknęło, pozostawiając tylko kilka suchych płatów zwisających z pokruszonych kości.
W jednej chwili znaleźliśmy się w czymś na kształt ogromnej kuli. Nadal widziałem drzewa, ale jakby przymglone, ukryte za mleczną ścianą nie do przebicia. Odetchnąłem jednak w pewnym sensie z ulgą. Skoro jesteśmy odgrodzeni, Karo nic stać się nie może.
Jednak w tym samym momencie, kiedy ja już niemal zacząłem myśleć nad strategią walki, która, jak byłem absolutnie przekonany, odbędzie się za chwilę, w pole widzenia wyszła lekko rozmazana sylwetka drobnej, czarnej wadery. Wilczyca najwyraźniej już postanowiła mnie poszukać. No tak, nie przybiegłem razem z sarnami, na jej miejscu też byłbym nieźle zdziwiony. Spojrzałem kątem oka na kobietę, modląc się w duchu, by nie dostrzegła Karo. Ale kiedy dostrzegłem jej twarz, stężoną w niewymownej nienawiści, że zdawała się być bliska eksplozji, stało się pewne, że ją zauważyła.

< Karo? Wybacz, że tak długo czekałaś, wena postanowiła zwiać >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT