sobota, 5 grudnia 2015

Od Vincenta do Mavis

Stałem nieco zbyt długą chwilę przed jaskinią Mavis, próbując spleść jakieś sensowne zdanie. Jednakże zaprzestałem poszukiwać jakiejś wykwintnej frazy, bowiem wyczułem, iż przeciąga się to niemiłosiernie. Rzuciłem, więc krótkie „dobranoc”, a gdy wadera odparła tym samym-odszedłem krokiem żwawym w stronę własnej groty. Był to chód sprężysty, odbijałem się od ziemi jak piłeczka. Powód takiej lekkości ducha, spokój, promienność nie były dla mnie zbyt jasne. Czy wyznanie tajemnic z przeszłości, tych tragicznych dla mnie miesięcy, wpłynęło tak kojąco na mą duszę? Ciężar niby głaz skuwający serce rozsypał się i opuścił me ciało. Gdy wreszcie to z siebie wyrzuciłem… tak, to ten rodzaj ulgi. Jakby wolność, zapach świeżego powietrza po wielu latach spędzonych w więzieniu. Mavis dała mi wolność. I musnęła mnie w policzek. Było to bardzo przyjemne muśnięcie. Subtelnie i miło ciepłe. Przed oczami miałem beżowe futro przyjaciółki, który mimowolnie połechtało mój nos. To też było fajne.
Stanąłem przed jaskinią. Wnętrze było suche i przytulne, jak zawsze. Ułożyłem się wygodnie na ziemi, myśląc co przyniesie nam jutro. Nawet nie spostrzegłem, gdy powieki opadły, a jawa zmieniła się w sen. Cisza, spokój, ukojenie. Przez całą noc. Przez całą noc tylko wspomnienie subtelnego dotyku Mavis.
Wybudził mnie dopiero chłodnawy dotyk jesiennego wiatru. Zadygotałem, rozchyliwszy powieki. Już nie długo zima przybędzie w pełnej swej sile. Trzeba cieszyć się jesiennym, co prawda słońcem póki jest czas. Wykonałem krótką sesje gimnastyczną, by obudzić odrętwiałe mięście. Wyszedłem z jaskini, a tam niespodzianka! Z nieba lekką mgiełką spływała mżawka. W porównaniu z wczorajszą ulewą była niegroźna. Skryty pod koronami drzew, ruszyłem w stronę groty Mavis. Moje futro powoli przejmowało wilgoć. Zapukałem w ścianę jaskini. Stukot krążył echem po jaskini. Zaraz beżowa główka wadery wychyliła się z ku mnie. Uśmiech mimowolnie zagościł na moim pyszczku.
-Dzień dobry, Mavis. – powitałem przyjaciółkę.
-Cześć Vincent. – postawiła łapę na nieco zwilgotniałym gruncie. – Uch, znów pada?
Spojrzałem w stronę nieba, na szarawe obłoki, gęsto zbite niby wełna.
-To tylko mżawka. Nie jest tak źle.
Wycofała łapę z powrotem na kamienisty grunt.
-Może jednak zostaniemy poza zasięgiem deszczu. – ze złocistych ślepi wyczytałem troskę. – Jeszcze wczoraj byłem przeziębiony.
Nie było to zbyt odpowiedzialne, jednak na wizję ponownego zachorowania tylko machnąłem łapą. Mavis natomiast nie bagatelizowała takiej możliwości. Gestem zaprosiła mnie do środka, jednak pozostałem nieugięty w swym postanowieniu.
-Może chociaż coś upolujemy? – zaproponowałem. – Śniadanie, ważna sprawa.
Skinęła łebkiem, zgodziwszy się z moim stwierdzeniem. Mimo to nie była do końca pewna, czy aby wilgoć i chłodny wiatr nie wpłynie negatywnie na nasze zdrowie. Jednakże posiłek także był ważną kwestią.
-Dobrze. – rzekła w końcu. – Ale zjemy w grocie. W przy okazji zabierzemy drewna na opał.
Gwałtownie wypuściłem powietrze, strącając kroplę wody, dyndającą na mym nosie. Ruszyłem w stronę lasu, węsząc. Musiałem być skupiony, by w czasie deszczu wychwycić trop zwierzyny. Z niemal już nagich koron drzew skapywały strumyczki deszczówki. Leśna ściółka uginała się pod łapami niczym gąbka.
-Myślisz, że znajdziemy jakikolwiek kawałek suchego drewna? – zapytałem.
Wadera zdawała się nie być zrażona niesprzyjającą sytuacją.
-Coś się znajdzie. – odparła lekko.
Minęła chwila nim natrafiłem na nić sarniej woni oraz płytkie ślady racic w glebie. Oblizałem pysk. Spojrzałem na Mavis, jednym ledwie spojrzeniem przekazując jej, iż stadko jest blisko. Odebrała wiadomość bezbłędnie; zaraz zbliżyła się ku ziemi, będąc niemal niewidoczną na tle zbrązowiałych liści. Z nikim innym tak dobrze się nie rozumiałem. Bez słów.
<<Mavis? ^^>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT