Zamilkłem całkowicie oszołomiony pomysłem Pinkiego. Ostatecznie usiadłem
niedaleko basiora, który z zapałem przyglądał się zachodzącemu słońcu.
Ja nie podzielałem jego entuzjazmu-prawda, niebo przystrojone ciepłymi
barwami żółci, czerwieni i oranżu było wspaniałe, mimo to widziałem już
wiele zachodów, a ten raczej niczym szczególnym się nie wyróżniał.
Postanowiłem jednak zrobić Pinkiemu tą przyjemność, więc czekałem
cierpliwie, spoglądając na ognistą kulę. Gdy ledwie jej czubek wystawał
zza horyzontu, mój towarzysz wyglądał, jakby miał wyskoczyć ze skóry.
-To gdzie jest ta cała Celestia? – zapytałem.
-Zaraz przyfrunie! – odparł przejęty. – Cierpliwości!
Pokiwałem niechętnie głową. Czekaliśmy dobre parę minut, a gdy jaśnie
Celestia się nie pojawiła, wstałem i ponagliłem basiora do dalszego
spaceru. Ten jednak uparcie trwał na swoim miejscu. Czas leciał, słońce
już całkowicie skryło się za pasmem ziemi-tylko barwne niebo nad
horyzontem rozświetlało krajobraz. Już miałem siłą zaciągał Pinkiego,
gdy ten poderwał się na cztery łapy, wskazując rozdygotaną łapą
widnokrąg i krzycząc na całe, wilcze gardło.
-Już leci! Widzisz, Vincent, już leci!
Zdziwiony spojrzałem na horyzont. Dostrzegłem jasny kształt, jednak nie
mogłem jednoznacznie określić, co to jest. Trwałem, zatem cierpliwie, aż
osobnik przybliży się na tyle, bym mógł zidentyfikować postać. Moje
zdziwienie przerodziło się niemal w szok, gdy okazało się, iż był to
skrzydlaty jednorożec. Gładko wylądował on tuż przede mną i Pinkim.
Różowy basior, który przez cały czas pociesznie podskakiwał, teraz padł
płasko na ziemię, oddając klaczy pokłon. Ja tego nie uczyniłem, mimo
jasnych wskazówek towarzysza. Zamiast tego wpatrywałem się w przybyszkę
nie ukrywając sceptycyzmu.
-Witaj. – przemówiłem podejrzliwie.
Była to wysoka, wyższa od wilka klacz, o zgrabnej sylwetce, białej
sierści i falującej, długiej grzywie oraz ogonie w kolorach różu,
fioletu, błękitu i zieleni. Zdawała się połyskiwać. W dodatku
dostrzegłem symbol słońca w na boku przybyszki. Jej głowę zdobiła złota
korona z fioletowym klejnotem, podobnie z czymś w rodzaju naszyjnika.
Nosiła również połyskujące „buty”. Jej postawa była wyniosła, jednak w
jakiś sposób delikatna-czułem do klaczy pewien rodzaj szacunku, mimo to
nie zawahałbym się zaatakować w razie konieczności. Nieznajoma
spoglądała na mnie fioletowymi oczami pełnymi troski i poczucia
obowiązku. Zdobyła się na lekki uśmiech, po czym uprzejmie uchyliła
głowę:
-Witaj. – odparła, zwróciwszy się do Pinkiego. – Możesz już powstać.
Basior posłusznie wykonał polecenie-wstał i zaraz podszedł do mnie, prezentując klaczy naszą znajomość.
-Vin, to jest Księżniczka Celestia. – przedstawił nas sobie. – Wasza Królewska Mość, to jest Vincent.
-Miło mi cię poznać, drobi wilku. – przemówiła.
-Ymm… - mi chyba też. – odparłem nieco niepewnie.
Celestia tylko skinęła wyrozumiale głową na moją odpowiedź. Skierowała
wzrok na Pinkiego, który lekko spłaszczył się pod spojrzeniem
Księżniczki.
-Ile już wilków zdążyłeś nawrócić, drogi Pinki? – spytała nieco zbyt surowo jak na swój szlachetny wygląd.
-Celestio, ja… znaczy… - jąkał się, uniżony. – p-pracuje nad tym.
-Mam rozumieć, że jeszcze nie zacząłeś głosić mnie na Ziemi? –jej postawa wyrażała niezadowolenie.
-To… właśnie rozmawiałem o tym z Vincentem…
-Ale ja się nie chcę się na nic nawracać! – zaprzeczyłem nieco oburzony. – Dobrze mi jest, wyznając wilcze bóstwa.
Klacz prychnęła. Zbliżyła się do Pinkiego i już miała trącić go noga, gdy zareagowałem na to nieetyczne zachowanie.
-Hejże, kopyta przy sobie! – warknąłem, odpychając pikującą ku skulonemu
basiorowi kończynę. – Jesteś księżniczką, zachowuj się jak księżniczka!
Co to jest, tyrania?
Kucyk odskoczył ode mnie wyraźnie zaskoczona i niezadowolona z moje braku szacunku względem jej osoby, zaraz jednak ochłonęła.
-Racja, trochę nie poniosło. Wybaczcie mi, proszę. – kajała się. – Lecz
to nie zmienia faktu, iż zaprzestajesz kontynuacji swej misji. –
zwróciła się do Pinkiego.
-Ależ oczywiście! – odparł basior, wstając.
-Dobrze, ja już muszę wracać do Equestrii, do moich poddanych. –
oznajmiła. – Jeszcze tutaj wrócę, aby zobaczyć jak sobie radzisz.
Pinki energicznie potrząsnął łebkiem, jakby agresywna postawa Celestii w
ogóle go nie zraziła. Ja natomiast przewróciłem oczami. Klacz spojrzała
na mnie i przemówiła łagodnie:
-Proszę cię, Vincencie, miej oko na mojego wychowanka. Czasem może sobie
nie poradzić. Niekiedy potrzebuje opieki, a z tego, co widzę, ty
spełniasz się doskonale do tej roli.
Wizja niańczenia Pinkiego nie była moim marzeniem. Jednak postanowiłem
zachować to dla siebie. Zaprezentowałem się dumnie, ma postawa wręcz
promieniowała pewnością siebie, jednak moje słowa wyszły bez choćby
grama przechwałki:
-Jestem wojownikiem tej watahy. Obrona innych to mój obowiązek.
Klacz skinęła głową. Pożegnała się i wzbiwszy w powietrze pomknęła ku
horyzontowi by zaraz po tym zniknąć. Wpatrywałem się w widnokrąg,
analizując zaistniałą sytuację. Potem spojrzałem na Pinkiego, a wzrok
mój zdradzał rządzę wyjaśnień. Basior najwyraźniej tego nie dostrzegł,
bo gapił się tępo, szczerząc zębiska w uśmiechu. Z wywalonego ozora
spływała kolorowa ślina.
<<Pinki? To… było nietypowe…>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz