niedziela, 2 sierpnia 2015

Od Vincenta do Annabell

Przechadzki bez celu dzielą się na dwa rodzaje-pierwszy rodzaj to takie zwyczajnie, gdzie krążysz po terenie watahy i spokojnie wracasz do jaskini. Drugie natomiast to przechadzki niezwyczajne. Czyli wałęsasz się aż tu nagle niespodzianka. Ja zaliczyłem ten drugi rodzaj przechadzki. I koniec, końców wracałem z waderą na grzbiecie.
Był późny wieczór, gdy postanowiłem tak o, dla zdrowia potruchtać po granicy Shiniri i Jushiri. Spokojna przebieżka szybko została zakłócona. Usłyszałem, bowiem mocne uderzanie kopyt o ziemię, gdzieś niedaleko. Zatrzymałem się, odwróciwszy głowę. Szybko spostrzegłem, iż źródłem hałasu był spanikowany jeleń. Rogacz wyskoczył spomiędzy drzew. Zamarł, postawił uszy, rozejrzał się. Jego orzechowe oczy spoczęły na mnie i jeleń czmychnął z powrotem w las. Nie byłem głodny, zatem zwierz miał szczęście, gdyż na takiego roztargnionego osobnika bardzo łatwo zapolować. Zastanowiło mnie jednak jego zachowanie. Zmierzwione futro na grzbiecie rogacza jednoznacznie wskazywało, iż ktoś już wcześniej próbował go pochwycić. Najwyraźniej bez powodzenia. Ruszyłem w głąb lasu, tam, skąd wyskoczył jeleniowaty. Domyślałem się, że spotkam tam kogoś z watahy, komu nie wyszło polowanie. Szybko jednak wyczułem zapach obcego wilka… tylko… odbierałem jeszcze jedną, specyficzną woń, która tworzyła jedność, jednocześnie kłócąc się z zapachem obcego. Prowadzony węchem szybko natrafiłem na waderę. Trzeba przyznać, że wyróżniała się swoją aparycją. Nieznajoma, bowiem była dość niska i chuda, wręcz wychudzona. Jej szarawa sierść w jednym miejscu była gęsta, a gdzieindziej-rzadka, przerzedzona. Nienaturalnie długie uszy i łysawy-jeszcze dłuższy-ogon w paski również nie dało się przeoczyć. Pod oczami wadery dostrzegłem trzy, czerwone kreski, jednak same ślepia zasłaniały mocno zaciśnięte powieki. Na wargach wilczycy dostrzegłem ociupinkę niebieskiego soku… a kawałek dalej krzak trujących jagód, którego owoce wyjadło jakieś zwierze. Szybko połączyłem fakty. Szturchnąłem nieznajomą lekko, potem energiczniej, lecz ona tylko niemrawo poruszała się i mruczała niezrozumiałe słowa. Szczęściem w nieszczęściu było, iż te jagody powodowały tylko ból brzucha, mięśni, ewentualnie utrudniały oddech i powodowały omdlenia. Sądząc po ilości spożytych jagód, wadera dość silnie się otruła. Na szczęście, Destiny, jako Uzdrowicielka, znała się na tego typu roślinach i przy okazji opowiedziała mi, co nie, co. Muszę zapewnić przybyszce spokój, powinienem również zatroszczyć się o świeżą wodę, gdy się obudzi. Również posiłek wydawałby się wskazany-sądząc po spożytych jagodach i ogólnym wychudzeniu wadera musiała długo głodować. Delikatnie podniosłem nieznajomą, zarzucając ja sobie na grzbiet. Wolnym krokiem ruszyłem w stronę jaskini.

Obudził mnie sfrustrowany jęk. Zaraz po tym nastąpiło szuranie pazurów o kamienne podłoże. Domyśliłem się, że wadera odzyskała przytomność i próbuje wstać. Nadal leżałem, udając, że śpię. Chciałem, aby najpierw oswoiła się z nowym otoczeniem. Nawet, gdyby była agresywna, raczej nie dałaby rady zaatakować. Nie miałem większych powodów do obaw. Lekko poruszyłem ciałem, futro otarło się o podłoże, lekko szemrając. Ten dźwięk zwrócił uwagę wadery. Spostrzegła mnie, jednak nie wykazała agresji. Położyła się płasko, czekając. Zwróciłem wzrok na leżącego między moimi przednimi łapami zająca. Upolowałem go w międzyczasie, gdy wilczyca spała. Postanowiłem zaczął rozmowę, nawiązać jakikolwiek kontakt, byleby tylko dowiedzieć się, kim jest nieznajoma. Chciałem to zrobić tak, aby nie poczuła się osaczona Powoli podniosłem się z ziemi. Wychwyciwszy ten ruch, wadera próbowała się podnieść, jednak trucizna jeszcze nie opuściła jej organizmu-położyła się, zatem na brzuch, aby lepiej mnie widzieć.
-Obudziłaś się. – zacząłem łagodnie. Usiadłem naprzeciw wilczycy, moja pozycja nie świadczyła o agresji czy niepewności. – Mam nadzieję, że trochę wypoczęłaś. Nie wyglądałaś najlepiej.
Wadera przyglądała mi się uważnie, lecz nic nie powiedziała. Jej wzrok był jednym z tych spojrzeń mówiących: „Oceniam cię. Zrób coś nie tak, a będziesz potępiony na zawsze.”.
-Nie martw się. – kontynuowałem, niezrażony brakiem odpowiedzi. – Te jagody, której zjadłaś, co prawda są trujące, lecz nie śmiertelnie. Jednak zbyt duża ilość tego świństwa może doprowadzić do takowego stanu: ból mięśni, omdlenia. Nie uczyłaś się, rozpoznawać rośliny jadalne?
Odwróciła wzrok, jej wargi zadrżały, niemal odsłaniając kły. Pole minowe. Lepiej nie brnąć.
-Wiesz… - lekko uderzyłem ogonem o ziemię, starając się załagodzić sytuację. – Mam coś dla ciebie.
Chwyciłem leżącego za mną zająca. Czując świeże mięso nieznajoma mimowolnie oblizała pyszczek. Uśmiechnąłem się ukradkiem. Położyłem uszatego przed sobą, spoglądając na waderę. Zerkała łapczywie na szarak, nie odezwał się jednak, nie podeszła.
-Zauważyłem, że jesteś nieco niedożywiona. – powiedziałem spokojnie. – Pomyślałem, że szybciej wyzdrowiejesz z pełnym brzuchem i wypoczęta.
Wadera przyjrzała się mojemu przyjacielskiemu uśmiechowi, potem skierowała krwistoczerwone ślepia na zająca, by gwałtownie odwrócić wzrok.
-Nie prosiłam cię o pomoc. – odezwała się w końcu, a głos jej był przesiąknięty jadem.
Słowa wadery zaskoczyły mnie na tyle, bym zaniemówił na dłuższy moment, Zaraz jednak poczułem złość. Odchrząknąłem, starając się nadal przemawiać łagodnie, jednak ton mój wyraźnie zdradzał napięcie.
- Leżałaś tam, wymizerniała, nieprzytomna, ledwie żywa bym powiedział. - mówiłem powoli, tak, aby nieznajoma mnie dobrze zrozumiała. - Tego nie da się przeoczyć, jesteś wygłodzona i prawdopodobnie nie dałabyś rady nic samodzielnie upolować. Teraz również nie jest najlepiej…
-Mam ci dziękować, za to wszystko? – rzuciła na mnie spojrzeniem, zaraz jednak odwróciła głowę.
-Nie. – odparłem bezbarwnym tonem. – Masz po prostu zjeść tego zająca.
-Rozkazujesz mi?
-To nie rozkaz. Tylko rada. Jedz.
Pchnąłem zająca w stronę wadery. Szarak przetoczył się kawałem, zatrzymując się tuż pod jej łapami. Usłyszałem głuchy bulgot, nieznajoma skuliła się, próbując uspokoić żołądek. Spojrzała na mnie tymi swoimi oczyskami w kolorze krwi. Nie wiem, co miało oznaczać to spojrzenie. Wziąłem głęboki wdech. Pozwoliłem by wadera lustrowała mnie wzrokiem jeszcze przez chwilę.
-Zacznijmy od początku, dobrze? – uśmiechnąłem się, mój głos nie zdradzał żadnych negatywnych emocji. – Jestem Vincent, członek Watahy Porannych Gwiazd. Jeśli możesz to proszę, przedstaw się i powiedz, co cię tutaj sprowadza. I zjedz tego zająca.
<<Ktosiek odpisał! Annabell? ;3>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT